Kiedy obcy staje się bliski: opowieść o mężczyźnie bez imienia i kobiecie, która pomogła mu odnaleźć siebie

7 godzin temu

Gdy obcy staje się bliski: historia mężczyzny bez imienia i kobiety, która przywróciła mu siebie

— Żadnych dokumentów? Ani paszportu, ani choćby imienia? — Helena Nowak zmarszczyła czoło, wpatrując się w kartę pacjenta. Głos miała spokojny, ale w oczach malował się niepokój.

— Nic — pokręciła głową starsza pielęgniarka. — Znaleźli go na ławce w parku. Tej nocy mróz sięgał minus dwudziestu, temperatura ciała niemal krytyczna. Na potylicy miał krwiaka — pewnie uderzył się. Ale najważniejsze, iż cudem przeżył.

Helena spojrzała na mężczyznę — około czterdziestki, z bladą twarzą i siwizną w zarostu. Leżał pod kroplówką, oddychał równo. Wyglądał schludnie, zupełnie nie jak ktoś z ulicy. Zadbane dłonie, obcięte paznokcie — na pewno nie włóczęga.

— Piąty dzień tu jest. Policja sprawdza bazy — zero trafień. jeżeli się nie wyjaśni, za tydzień trafi do ośrodka — westchnął dyżurny lekarz.

— Mogę z nim porozmawiać? — niespodziewanie zapytała Helena. Coś ją do niego ciągnęło. Intuicja czy coś więcej.

— Dzień dobry. Jak się pan czuje? — uśmiechnęła się, wchodząc do sali.

— Dziękuję, lepiej. Dziś śniło mi się… iż idę polem. Rośliny dziwne, nieznane. Dotykam ich liści, oglądam… — mówił cicho, łagodnie.

— To dobry znak — zmierzyła mu ciśnienie. — Może pamięć wróci. Jak mam pana nazywać?

Zamyślił się.

— Marcin… Chyba tak mam na imię.

Kilka dni później siedział na łóżku, spuszczając wzrok.

— Jutro wypis. I wie pani, co jest najgorsze? Nie to, iż nie pamiętam… Ale iż nie wiem, gdzie teraz iść. Kim jestem, po co, gdzie moje miejsce?

Helena długo patrzyła w jego szare, spokojne oczy, aż w końcu powiedziała:

— Mam wolny pokój. Zostanie u nas. Dopóki się nie odnajdzie.

— Kogo ty do domu przyprowadziłaś?! — oburzył się jej syn Tomek. — Mamo, przecież to ktoś obcy! choćby sam siebie nie zna!

— Czasem trzeba po prostu zaufać — odparła cicho. — Czuję, iż nie jest niebezpieczny. Wręcz przeciwnie — boi się bardziej niż my.

Marcin starał się nie przeszkadzać. Wstawał wcześnie, jadł osobno, zmywał, sprzątał, naprawiał półkę, kleił kran. Był w domu, ale jakby niewidzialny. Niby obecny, a jednak ledwie cień.

Aż pewnego dnia, gdy Tomek wrócił ze szkoły ponury, wszystko się zmieniło.

— Sprawdzian oblałem — mruknął.

— Pomóc ci? — zaproponował Marcin. — Algebra to jak język. jeżeli go zrozumiesz, wszystko staje się jasne.

Przez nieufność chłopaka przebiła iskra nadziei. Po dwóch godzinach Tomek słuchał już z podziwem:

— Pan chyba był nauczycielem?

— Nie wiem… Ale dziękuję.

Później Magda, przyjaciółka Heleny, opowiadała zdumiona:

— Twój Marcin uratował mi klienta! Wszystkie kwiaty w biurze zaczęły ginąć — on w dwa dni znalazł przyczynę. Powiedział, iż w wodzie był błąd w składzie. Jakby z roślinami rozmawiał!

— Może jest botanikiem? — zdziwiła się Helena.

— Sam nie wie. Ale mówi o nich… jak o żywych. Nie tylko dba — czuje.

Pewnego wieczoru Tomek wpadł do kuchni:

— Mamo, on gra na pianinie! Tak po prostu usiadł i zaczął. „Księżycową sonatę”. Nigdy czegoś takiego nie słyszałem!

— Nie grałem wcześniej — wyznał zakłopotany Marcin. — Po prostu palce pamiętały.

Nocami chodził po pokoju, nie dając sobie spokoju.

— Czuję, iż to już blisko. Twarze, miejsca, zapachy… ale jak niemy film. Brakuje dźwięku. I światła.

Minęły trzy miesiące.

Pewnego dnia, gdy wracali z targu, ktoś ich zawołał:

— Krzysztof! To pan! Krzysztof Kowalski!

— Pomyłka — gwałtownie odpowiedziała Helena. — On ma na imię Marcin.

— Nie! To Krzysztof Kowalski, adiunkt. Botanik. Spotkaliśmy się na konferencji rok temu!

Marcin milczał. W końcu szepnął:

— Nie wiem… Może. Ale boję się pamiętać. A jeżeli w przeszłości było coś złego?

Wieczorem zadzwonił telefon. W drzwiach stanął szczupły mężczyzna:

— Piotr Wójcik. Detektyw. Szukam naukowca — botanika, zaginął rok temu. Ktoś pana rozpoznał.

Marcin wyszedł w milczeniu.

— Pan jest Krzysztof Kowalski?

— Nie wiem. Mam amnezję.

Detektyw podał zdjęcie. Tam był on. Ale inny. Elegancki, w okularach. Obok — kobieta o lodowatym spojrzeniu.

— To pańska żona. Anna. To ona mnie wynajęła.

Gdy zostali sami, Marcin szepnął:

— Nie pamiętam jej. I nie chcę. Gdyby to była miłość — czy można by zapomnieć?

Później Anna przyszła sama. Chłodna, opanowana. Nie pocałowała go. Nie przytuliła. Tylko usiadła.

— Jedziesz ze mną.

— Jeszcze nie jestem gotowy — odparł stanowczo.

— Wyjeżdżamy jutro. Koniec tej zabawy.

— A kim jest Łukasz Nowak?

— Skąd znasz to nazwisko?! — po raz pierwszy głos jej zadrżał.

— Chcę wiedzieć wszystko. O projekcie. O zdradzie. O tym, co się stało.

Nocą wszedł do pokoju Heleny.

— Pamiętam. Nie wszystko, ale najważniejsze. Ten notatnik… — pokazał zniszczony zeszyt. — Są tam moje wzory, notatki. Odkryłem nowy gatunek roślin. Z unikalnymi adekwatnościami. Łukasz chciał je ukraść. Anna była w to zamieszana. Usłyszałem ich rozmowę. Wyjechałem na badania — myślałem, iż rozwiążę sprawę. Ale w lesie… upadek, uderzenie, zapadnięcie w ciemność.

Rano Tomek wpadł jak burza:

— Mamo! Słyszał, jak Anna mówiła z Łukaszem! Chcą go wywieźć, zanim znajdzie dowody!

— Już za późno — spokojnie odparł Marcin. — Wszystko tu jest. Ten zeszyt to moja broń. Idę na policję. Albo do uczelni. Niech prawda wyjdzie na jaw.

Anna przyszła ponownie.

— Krzysztof, jedziemy.

— Nie.

— Nie wiesz, z kim igrasz…

— Właśnie teraz wiem. Żegnaj.

Gdy za nią zatrzasnęGdy drzwi się zamknęły, a cisza znów wypełniła pokój, Marcin uśmiechnął się lekko i powiedział: „Teraz dopiero zaczynam żyć naprawdę”.

Idź do oryginalnego materiału