**15 czerwca**
Wszyscy sąsiedzi wiedzieli, iż Jan to bezręka, beznogi, pustogłowy, bezrogi burak. Czasem baran, czasem kozioł, czasem pies. pies. Przydomki zmieniały się proporcjonalnie do winy Janka. Skala jego wtop też była różna, więc i gniew żony miał różną moc.
Zosia była dla męża: Zajączkiem, Liskiem, Słoneczkiem i Jaskółką. Słysząc jej wrzaski, ludzie myśleli, kiedy wreszcie ten baran wypuści rogi na zająca, ale przypomniawszy, iż to przecież bezrogi burak, wątpili: nigdy. Jan potrafił udawać głuchoniemego, nie reagować na krzyki i obelgi żony. To jego spokój i obojętność na jej wściekłość przedłużały ataki Zosi. Zmęczona krzykiem, wychodziła z domu. Gulka spazmu dławiła gardło. Twarz pokrywały czerwone plamy, ręce drżały, głos chrypiał. Chciała się rozbeczeć, ale łez nie było. A Jan, za odchodzącą, pytał szeptem: „A ty gdzie, Zajączku?”
Pierwsze lata małżeństwa płynęły zgodnie, cicho i spokojnie. Gdyby ktoś powiedział Zosi, iż za parę lat spokój zmieni się w kłótnie i skandale nigdy by nie uwierzyła. Wyszła przecież za ukochanego, za tego, w którym duszę by oddała, a nie za kozła. Jan pracował jako spawacz, nie pił, nie palił, był spokojny jak niedźwiedź w gawrze, zawsze pozytywnie nastawiony, ze wszystkim zadowolony. Żony pijących i łazikujących mężów stawiały go za wzór, więc Zosia była dumna. Z dziećmi postanowili poczekać. Trzeba było postawić warsztat, garaż, kupić samochód. Spółdzielnia mieszkaniowa dała dom, a Zosi marzyło się urządzenie go na wysokim poziomie.
Jan był bardzo opieszały, może i leniwy. Praca zawsze na niego czekała. Śmiejąc się, mawiał: „Robić, nie robić, i tak nie zdążysz. Spiesz się powoli. Po co się spieszyć? Ja uważam, iż bez ochoty lepiej wcale nie zabierać się do roboty. To już nie praca, a samowyzysk”. Szczególnej ochoty na bycie prymusem w robocie też nie miał. Zosia brała się za każde zajęcie i wszystko robiła nie gorzej od Jana: mogła przekopać ogródek, pomalować chlew, skosić trawnik, narąbać chrustu do wędzenia.
Dom miał wszelkie wygody, wody wiaderkami nosić nie musiała. Szybciej i lepiej było zrobić coś samej, niż namówić męża. Raz obudził ich w nocy straszny łoskot z kuchni. Okazało się, iż płytki, które Jan ułożył, zjechały z górnego rzędu na dolny. Zosia nazwała go bezrękim i nazajutrz sprowadziła fachowca.
Pewnego wieczoru wróciła z roboty i nie poznała swojego ogródka: był wydeptany kopytami krowy sąsiada, kwiaty złamane, bo Jan nie zamknął bramki. Z każdym dniem drażniła ją coraz bardziej jego opieszałość, lenistwo, obojętność.
Obok ich domu stał dom-sierota. Starzy dawno pomarli, a spadkobiercy co najwyżej kosili chwast, zanim kompletnie porzucili posesję. Ale pewnego dnia podjechała pod niego droga i nowiutka SUV-ka. To był wnuk dziadka Stanisława, który wracał tu z rodziną na stałe.
Długo pracował w Zakopanem, tam się ożenił, a teraz wracał w rodzinne strony. Zakopane było do zarobku, ale na życie lepsza mała ojczyzna. Dymitr zaczął przebudowę starego domu. I wtedy pokazał Zosi, co znaczy nie wypuszczać pracy z rąk. Pokazał klasę jako dekarz, spawacz i elektryk, a żony przy sobie nie miał. Zajmowała się domem i dzieckiem.
Zosia, patrząc na sąsiada, złościła się na męża coraz bardziej. Zmęczyło ją bycie silną, chciała być słaba i delikatna. Nieraz podpowiadała, kierowała męża do męskich obowiązków, ale Jan nie był typem lidera; jemu na drugich skrzypcach żyło się miło. Zmęczona Zosia złościła się coraz częściej, coraz częściej obrażała. Ludzie uważali ją za wredną sekutnicę, jego za nieszczęśnika. Coraz częściej stawiała sąsiada za wzór, aż raz Jan uśmiechnął się i rzekł: „Cudze chwalicie, swego nie znacie”.
Jan nie łapał aluzji żony o rozwodzie. „Kobiety męczą się z pijakami i włóczykijami. A tu? Nie bita, nie wyklęta, kochania w bród i rozwód? Nigdy jej nie krzywdziłem, robiła, co chciała, szła, gdzie chciała, o kasę się nie pytałem, gdzie ją wydaje. No, jestem trochę powolny ale po co się spieszyć? Po co się ludzi darmo denerwować? I po co mam żonie nakazywać, co i jak? Ona pani domu. Kulawy ze mnie glazurnik, ale hajs dobry, można chłopa sprowadzić. Oczywiście, w sobotę chcę wypocząć niech i ona odpoczywa, nie szukając
Codziennie patrząc na Janka spokojnie grzejącego się przy piecu, Irena uśmiechała się do siebie, kładła mu lekko dłoń na ramieniu i szeptała z szczerą wdzięcznością: „Chwała Bogu, iż właśnie taki jest, bo poznałam już, iż cudze chwalicie, swego nie znacie”.