Kasia, przysięgam, jeżeli ten pan Zdzisław jeszcze raz zatrzęsie pięścią w naszą stronę, pozwę go za nękanie! Marek, stojąc w przedpokoju, wściekle ścierał ślady psich łap z linoleum. Jego głos drżał z gniewu, a koszulka była mokra od potu, mimo iż wieczór był chłodny. Burek, winowajczo merdając ogonem, gryzł gumową kaczkę przy drzwiach.
Marek, ciszej, dzieci śpią Kasia, siedząc na kanapie z drutami do robótek, zmęczona przetarła skronie. Druty znieruchomiały, a na kolanach leżała niedokończona czapka dla dziecka. I nie od razu do sądu, to za ostro. On po prostu… jest czepialski. Pogadam z nim, spróbuję wyjaśnić.
Wyjaśnić? Marek cisnął szmatę do wiadra, a jego oczy błysnęły. Wczoraj na klatce wrzeszczał, iż Burek śmierdzi i niszczy mu pelargonie! Kasia, nasz pies choćby do doniczek nie podchodzi!
Wiem, wiem Kasia odłożyła robótkę, jej głos był łagodny, ale spięty. Ale to sąsiad, Marek. Jak zaczniemy wojnę, nie będzie nam żyć. Upieczę ciasto, spróbuję go udobruchać.
Marek prychnął, patrząc na Burka, który upuścił kaczkę i teraz lizał podłogę.
Ciasto? Pokręcił głową. No dobrze, próbuj. Ale jeżeli jeszcze raz napisze skargę do administracji, nie ręczę za siebie.
Kasia i Marek, młode małżeństwo z dwójką dzieci ośmioletnim Kamilem i sześcioletnią Olą mieszkali w tym bloku już pięć lat. Gdy wzięli Burka, marzyli o radosnych spacerach i dziecięcym śmiechu, ale pedantyczny sąsiad z góry, pan Zdzisław, wypowiedział szczeniakowi wojnę. Teraz ich klatka schodowa stała się areną sąsiedzkich sporów, a w domu unosił się nie tylko zapach psiej sierści, ale i gorycz pretensji.
—
Wszystko zaczęło się tydzień po pojawieniu się Burka. Kasia, wracając z porannego spaceru, zauważyła, iż pelargonie w doniczkach przy wejściu, które pan Zdzisław podlewał z maniakalną wręcz dokładnością, były połamane. Pomyślała, iż to może dzieci z podwórka, ale wieczorem ktoś zapukał do drzwi. Na progu stał pan Zdzisław szczupły, w wyprasowanej koszuli, z notesem i długopisem, jak detektyw na posterunku.
Katarzyno, to wasz pies zarzucił moje pelargonie? Jego głos był suchy, a okulary błyszczały w mdłym świetle żarówki. Trzy lata je hodowałem, a teraz doniczka w gruzach!
Panie Zdzisławie, proszę wybaczyć Kasia zmieszała się, przytrzymując Burka za obrożę. Ale on zawsze jest na smyczy, pilnujemy go. Może to ktoś inny?
Inny? Pan Zdzisław zmrużył oczy, coś notując w notesie. Na klatce śmierdzi psiarnią, ślady łap na każdym piętrze, a pani mówi inny! Zabierzcie tego psa, albo piszę do administracji!
Kasia wymusiła uśmiech, zamykając drzwi. Burek, nie rozumiejąc, wtulił nos w jej kolana. Wieczorem opowiedziała o tym Markowi, który obierał ziemniaki w kuchni.
O co mu chodzi, oszalał? Marek rzucił nóż, jego twarz poczerwieniała. Burek choćby na klatce nie szczeka! Trzeba z nim porozmawiać, Kasia, bez ceregieli.
Nie Kasia pokręciła głową, mieszając zupę. To samotny człowiek, czepia się z nudów. Spróbuję go udobruchać, upiekę mu ciasto.
—
Następnego dnia Kasia upiekła jabłecznik z cynamonem i zapukała do pana Zdzisława. Drzwi otworzyły się, a w środku powitał ją zapach pasty do mebli i sterylny porządek ani pyłku, ani zbędnej rzeczy, tylko doniczki z fiołkami na parapecie, stary radiomagnetofon i idealnie zasłane łóżko.
Panie Zdzisławie, przyniosłam ciasto Kasia uśmiechnęła się, podając zawinięty w folię pakunek. Możemy porozmawiać o Burku? On nie winien zniszczonych kwiatów, pilnujemy go.
Ciasto? Pan Zdzisław zmrużył oczy, ale wziął pakunek, wąchając go jak śledczy. Sprytnie, Katarzyno. No dobrze, wchodź, ale krótko. Wasz pies szczeka rano, brudzi klatkę, śmierdzi. To nie do zniesienia!
On prawie nie szczeka Kasia starała się mówić łagodnie, siadając na brzegu krzesła. I ślady sprzątamy. Może to dzieci nabrudziły? Albo ktoś inny zniszczył kwiaty?
Dzieci? Pan Zdzisław prychnął, otwierając notes i robiąc notatkę. Dzieci nie mają łap. Zabierzcie psa, albo podejmę kroki.
Kasia wyszła, czując, iż ciasto nie pomogło. A wieczorem na klatce pojawiła się kartka, napisana starannym pismem na kartce A4: Proszę usunąć psa z klatki schodowej! Niszczy kwiaty i zakłóca porządek! Z.R.. Marek, zobaczywszy to, zrobił się czerwony i zerwał kartkę.
To wojna, Kasia! Wskazał palcem na papier, stojąc w przedpokoju. Zaraz tam pójdę i mu powiem, co myślę!
Marek, nie Kasia złapała go za rękę, gdy wkładał buty. Spróbujmy jeszcze raz. jeżeli nie wyjdzie, pomyślimy.
—
Pod koniec tygodnia sytuacja stała się nie do zniesienia. Pan Zdzisław stukał w sufit za każdym razem, gdy Burek zaszczekał, choćby jeżeli było to krótkie hau na dzwonek do drzwi. Wieszał nowe kartki: Pies śmierdzi!, Ślady łap niedopuszczalne!, a raz zadzwonił do administracji, skarżąc się na zagrożenie sanitarne. Gdy Kasia wracała ze spaceru, zastała go, jak mierzył linijką ślady łap w klatce schodowej, jakby zbierał dowody do sądu.
Panie Zdzisławie, co pan robi? Zamarła, trzymając Burka na smyczy, który radośnie ciągnął się do sąsiada.
Zbieram dowody wyprostował się, poprawiając okulary. Te ślady są od waszego psa, pięć centymetrów średnicy! Zrobiłem zdjęcia, wyślę do administracji!
To nie Burek Kasia podniosła głos, jej cierpliwość się kończyła. On ma mniejsze łapy, to szczeniak! I kwW końcu pan Zdzisław znalazł nowy cel swoich pretensji gołębie na balkonie, a Burek mógł wreszcie spać spokojnie w swoim kącie, otoczony czasem pełnym dziecięcego śmiechu.