Bardzo często, gdy matka wychowuje trudne dzieci, ludzie mówią: „Źle ich wychowałaś!”. Ale jak można mówić, iż źle, skoro karmiła, ubierała, zapewniła edukację? Każdy ma po prostu inny charakter.
Mnie też często mówią, iż źle wychowałam swoje dzieci, i sama widzę, jak trudne są ich relacje. Ale ja wszystkich wychowywałam z miłością, troszczyłam się o nich od pierwszej chwili. A jaką drogę wybrali w życiu – to już ich decyzja.
Tylko jedno mnie boli: moje dzieci nienawidzą się nawzajem. Nie da się ich posadzić razem przy jednym stole, nie da się zobaczyć, jak się przytulają. Gdy się spotykają, wolą siebie unikać, nie chcą widzieć najbliższych ludzi!
Wyszłam za mąż i urodziłam pierwszą córkę w wieku 21 lat. Mój mąż bardzo chciał syna, więc był rozczarowany, gdy urodziła się dziewczynka. No cóż, wzięłam całe wychowanie na siebie, dawałam jej podwójną miłość ojcowską, podczas gdy mąż pracował na dwóch etatach, byle tylko nie siedzieć w domu. Mówił mi:
– Po co tak nad nią skaczesz? Dogadzasz jej we wszystkim, a potem wejdzie ci na głowę!
Ale go nie słuchałam. Potem urodziła się druga córka. Mąż znowu był zawiedziony, ale powiedział, iż wychowa ją jak chłopca, żeby nie była tak kapryśna jak pierwsza.
I rzeczywiście, druga córka była bardziej aktywna, grała w piłkę z chłopcami, chodziła na zajęcia sportowe. Ale mąż stracił nią zainteresowanie, gdy na świat przyszedł syn – całkowicie poświęcił się jego wychowaniu.
Dzieci dorastały i jakby dzieliły się na trzy obozy: najstarsza zazdrościła młodszym, uważając się za jedyną królową, średnia miała bardzo trudny charakter, a syn wydawał się w ogóle nie kochać sióstr, bo tata pozwalał mu na wszystko.
Już wtedy żadne święto rodzinne nie odbywało się bez kłótni. Ile razy zbierałam ich wszystkich, płakałam i błagałam, by się pogodzili! Słuchali mnie i na chwilę panował spokój, ale wystarczyło, iż ktoś sprowokował konflikt, i wszystko zaczynało się od nowa.
Przez cały czas starałam się zaszczepić w nich miłość i szacunek do rodziny, ale dorastali i nic się nie zmieniało. Jakby byli dla siebie obcymi ludźmi.
Każdy poszedł swoją drogą. Najstarsza córka mieszka z mężem bardzo daleko od nas. Ma dwoje dzieci, ale widziałam je tylko na Skype, cudowne wnuki. Średnia ledwo skończyła szkołę, tylko dlatego, iż błagałam ją, by się uczyła. Po studiach od razu wyszła za mąż. Nie było hucznego wesela, poszła z przyjaciółmi do kawiarni, nas choćby nie zaprosiła. Po miesiącu już była rozwiedziona. Mnie i ojca zupełnie nie słucha, sama sobie niszczy życie.
Mój syn z powodzeniem ukończył studia, pracuje w banku, ale ma bardzo wyniosły charakter. przez cały czas mieszka z ojcem i jeszcze się nie ożenił.
A ja jestem sama już ponad 10 lat. Dzieci mnie nie zapominają – dzwonią, czasem przyjeżdża do mnie średnia córka. Syn też od czasu do czasu się odzywa, czasami mnie odwiedza, ale pod warunkiem, iż jego sióstr nie będzie w domu. Najstarsza tylko obiecuje, iż kiedyś przyjedzie, ale wiem, iż to tylko wymówki. Córki nie utrzymują kontaktu z ojcem, bo uważają, iż ich nie kochał.
Siostry między sobą również nie mogą się dogadać, choćby w mediach społecznościowych nie są znajomymi. Mówię każdemu z nich: pogódźcie się, po co się kłócić, przecież nie jesteście już dziećmi, kiedyś biliście się tylko o cukierki, a teraz pora usiąść razem i pośmiać się z tego. Ale wszyscy są uparci, żyją z urazą w sercu. Nie potrafią wybaczyć sobie dawnych krzywd.
Często płaczę w poduszkę nocami. Co zrobiłam nie tak? Może poświęcałam za dużo uwagi najstarszej córce, a za mało średniej? Może niepotrzebnie całkowicie powierzyłam wychowanie syna jego ojcu, przez co wolał z nim zamieszkać po naszym rozwodzie?
Może byłam złą matką, ale kocham swoje dzieci i chciałabym zobaczyć wnuki w rzeczywistości, a nie tylko przez ekran. Ale chyba nigdy nie uda mi się zebrać całej rodziny, choćby gdy będę odchodzić z tego świata. Jest mi tak smutno, znowu czuję pustkę w sercu…