«Jak teściowa zamienia weekend w prawdziwą torturę»

1 dzień temu

Dawno temu, gdy życie toczyło się wolniej, a rodziny trzymały się blisko, wydawało się, iż wszystko ma swój porządek. ale choćby wtedy zdarzały się chwile, gdy proste weekendy zamieniały się w prawdziwą udrękę.

Nie jesteśmy waszymi robotnikami! tak mogłabym krzyknąć, gdybym tylko odważyła się sprzeciwić. A wszystko przez te niedziele, które zamiast odpoczynku, stały się czasem ciężkiej harówki. Winna była moja teściowa nieugięta Bronisława Nowak, kobieta o twardej ręce i jeszcze twardszych zasadach. Uznała, iż skoro mój mąż, Jacek, i ja mieszkamy w bloku w Krakowie i nie mamy własnego ogródka, to znaczy, iż mamy nadmiar wolnego czasu. Dlatego postanowiła nas zagospodarować.

Byliśmy małżeństwem od roku. Ślub mieliśmy skromny grosz się nie przelewał, a w naszym mieście każda złotówka była na wagę złota. Rodzice pomogli nam kupić małe mieszkanie w starej kamienicy. Nie było w najlepszym stanie, więc od wiosny powoli je remontowaliśmy tu nowe panele, tam farba na ścianach, w kuchni nowy zlew. Pieniędzy brakowało, czasu jeszcze bardziej.

Tymczasem rodzice Jacka mieli dom na wsi pod Kielcami, z dużym ogrodem, kurami, kaczkami, a choćby kozą i dwiema krowami. Mieszkali na przedmieściach, gdzie wiele osób trzymało się swojej ziemi od pokoleń. To był ich wybór, ich sposób na życie. Szanowaliśmy to, ale dla nas to nie było życie.

Lecz Bronisława widziała to inaczej. Gdy tylko dowiedziała się, iż siedzimy w ciepełku, bez obowiązków, od razu zaczęła nas regularnie zapraszać. Najpierw tylko na herbatkę. Ale niedługo każde sobotnie i niedzielne przyjazdy kończyły się jednym: Przyjeżdżajcie i pomagajcie!. Nie dla odpoczynku, nie dla wspólnego obiadu tylko do pracy. Ledwo przekroczyliśmy próg, a już wciskała mi w ręce mopa, motykę lub wiadro. Uśmiechnij się i do roboty!.

Na początku myślałam no dobrze, pomożemy kilka razy, pokażemy, iż jesteśmy częścią rodziny. Jacek też próbował hamować matkę: Mamy remont, mało czasu, praca nas wykańcza. Ale upór Bronisławy nie znał granic. Wy tam żyjecie jak państwo w mieście! A ja tu wszystko sama dźwigam!. Argumenty o zmęczeniu nie robiły na niej wrażenia. Co wy tam w tej klitce macie do roboty? My was wychowaliśmy, teraz musicie się odwdzięczyć!.

Przyznam, chciałam być dobrą synową. Nie wszczynać kłótni. Ale pewnego dnia, gdy wcisnęła mi w ręce wiadro z wodą i szmatę, mówiąc: Jak ja będę gotować zupę, ty umyjesz podłogę aż do komórki i z powrotem. A Jacek niech hebluje deski, kurnik się wali, poczułam, iż mam dość. Spróbowałam grzecznie odmówić, tłumacząc, iż jestem wykończona po tygodniu pracy. Ale choćby nie słuchała. Traktowała mnie jak najemną służącą, która śmie się sprzeciwić.

W niedzielę wieczorem bolało mnie całe ciało. W poniedziałek zaspałam do pracy. Szef był w szoku nigdy nie opuszczałam dni, a tu nagle leżę jak kłoda. Skłamałam, iż źle się czuję. A to wszystko po odpoczynku u teściowej. Żadnej wdzięczności, żadnej euforii tylko gniew i rozczarowanie.

Najgorsze było to, iż wielokrotnie tłumaczyliśmy: mamy swoje sprawy, jesteśmy zmęczeni, mieszkanie to ciągły remont! Ale Bronisława dzwoniła codziennie: Kiedy w końcu przyjedziecie? Ogród sam się nie uprawia!. Gdy mówiliśmy, iż teraz nie możemy, odpowiadała: Co wy tam takiego remontujecie, iż od miesięcy nie możecie skończyć? Pałac budujecie?.

Jej bezczelność mnie przerażała. Zwłaszcza gdy otwarcie rzuciła: Liczyłam na ciebie. Jesteś kobietą. Musisz nauczyć się doić krowy i siać warzywa to ci się w życiu przyda. Milczałam, ale we wrze wrzałam. Nigdy nie chciałam żyć na wsi. Nie muszę doić krów ani nosić gnoju.

Jacek stał po mojej stronie. On też miał dość jej żądań. Kiedyś jeździł do rodziców z przyjemnością teraz tylko z obowiązku. Telefony często ignorował, bo słyszał tylko pretensje. Ja zaś za każdym razem szukałam wymówek, byle nie jechać.

W końcu zadzwoniłam do swojej matki i opowiedziałam jej wszystko. A ona zrozumiała. Powiedziała, iż pomoc powinna być dobrowolna. Że nie można młodej rodziny traktować jak darmowej siły roboczej. I jeżeli teraz się nie postawimy, będzie tylko gorzej.

Jestem tak zmęczona. Tym podwójnym życiem praca w mieście i remont w mieszkaniu, a potem jeszcze wioska i harówka u teściowej. Chcę po prostu się wyspać. Spędzić weekend z książką, a nie z łopatą w ręku.

Jacek poważnie mówi, iż trzeba postawić ultimatum: albo Bronisława przestanie nas terroryzować, albo zerwiemy kontakt. Brzmi ostro? Może. Ale mamy swoje życie, marzenia, plany. Nie podpisaliśmy się na wieczną służbę.

A jeżeli ktoś powie: To normalne, Rodzicom trzeba pomagać nie będę się sprzeczać. Ale prawdziwa pomoc to prośba, nie rozkaz. To wdzięczność, a nie manipulacja. To wolny wybór, a nie narzucone zadanie.

Może zima ostudzi zapał Bronisławy. A ja wreszcie odetchnę. I przypomnę sobie, iż weekend jest po to, by odpocząć, a nie odbębniać przymusowe roboty.

Nauczyłam się jednego: obowiązków nie da się znosić tylko z poczucia winy, a miłości nie można wymusić pracą. Czasem trzeba samemu postawić granice bo jeżeli tego nie zrobimy, inni zrobią to za nas.

Idź do oryginalnego materiału