Wspólna historia psa i człowieka rozpoczęła się jakieś 27–40 tys. lat temu. To wtedy genotypy psów i wilków uległy rozdzieleniu. Powodem psio-ludzkiej przyjaźni miała być obopólna korzyść, tzw. ewolucyjny skrót. Zamiast wykształcać nowe cechy, wykorzystaliśmy zdolności psów. I vice versa. Nie trzeba mieć superwęchu, wystarczy mieć psa. Nie trzeba strzec ogniska do późnej nocy, dobry czworonóg ogarnie to za nas. Pies pomagał zdobyć pożywienie, a człowiek gwarantował mu miejsce w obozowisku. Z wdzięczności oddawał także część strawy.
Od początku pewne zachowania psów były faworyzowane, inne nie. Psy okazały się pojętne, komunikatywne i przede wszystkim gotowe do pracy. Właśnie ten aspekt znacząco zbliżył nas do siebie. Na tej podstawie człowiek zaczął psy odróżniać. Pierwsze typy kształtowały się naturalnie, były różnorodne. W obrębie jednego typu psia uroda przechodziła płynnie jedna w drugą. Tworzyła gradient. Nie było potrzeby rozmieniania psów na drobne.
Psy, które dobrze biegały i strzegły zwierząt, zaczęto nazywać pasterskimi lub owczarkami – herding dogs. Potem wyłoniła się szeroka kategoria myśliwska. Gończe nazywano ogarami (hound), chwytające zwierzynę retrieverami. Mające wszystkie te cechy – terierami. Były też psy pilnujące dobytku – stróżujące, oraz psy ratownicze. Wyróżniano psy wyścigowe, szczurołapy – ratting dog, a także miniaturowe dla dam na kolanko – lap dogs. Oraz znane północnym ludom – psy zaprzęgowe. Z biegiem lat pojawiły się także psy terapeutyczne i służbowe. Było ich coraz więcej i więcej. Każda grupa miała swoje zadanie – to one gwarantowały przecież psu bytowanie w ludzkiej społeczności.
Wraz z potrzebami człowieka zadania psów się zmieniały. Wiele typów wyginęło jak starogrecki stróż – molossus, daleki przodek mastiffa. Albo wilczarz irlandzki, monstrualny dog, który polował na wilki, póki te na Wyspach Brytyjskich nie zostały wytępione przez człowieka (Przyjmuje się, iż pies ten został odzyskany, ale historia jego przywracania jest raczej kontrowersyjna). Wspomnieć można też rzekomą krzyżówkę psa i kojota – hare indian dog. Po wynalezieniu broni palnej ten czworonóg przestał być potrzebny. Stopniowo zmieszał się z innymi psami.
Ale chyba zapomniano o małym piesku, który miał w zwyczaju kręcić rożnem. Wbiegał do koła i przebierał nogami, aby mięso przypiekało się równo z każdej strony. To on, ten właśnie niskopodłogowiec – turnspit dog, doglądał mięsa, zanim wynaleziono piekarniki. I zanim wynaleziono w wiktoriańskiej Anglii pojęcie psiej rasy (breed), wedle której w mniejszym stopniu liczyło się już, co pies robił, a bardziej jak wyglądał. Te dwa bieguny oczywiście nigdy nie uległy całkowitemu rozdzieleniu. Często aparycja wynikała z funkcji, jaką pies pełnił. Turnspit dog nie bez powodu był krótkołapy i miał podłużny grzbiet. Jednak w tamtych latach nie było to wcale regułą. Nowoczesne psy cechowała inna trajektoria rozwoju…
Namysł nad rasami psów poprzedziły dzieła ery nowożytnej. Wiedza o psach była zamknięta w wielotomowych księgach Johna Caiusa, pioniera anatomii i francuskiego przyrodnika Georges’a-Louisa Leclerca de Buffona. Hrabiego frapowała bliskość psa i wilka. Dzięki serii eksperymentów hodowlanych w końcu orzekł, iż gatunki te są rozdzielne. Ale wciąż zdumiewała go psia wielorakość – próbował ją więc jakoś usystematyzować. Na podstawie Biblii wykoncypował, iż natura ma swój cel – oczywiście służyć człowiekowi. Dlatego podstawowym psem, z którego wyniknęły wszystkie inne, musi być pies pasterski. Różnorodny z racji istnienia geograficznej i klimatycznej zmienności. Reszta psów, myślał de Buffon, to zwykłe kundle – krzyżówki wiernie służących ludziom przodków. choćby mops to kundel. Zdaniem francuskiego badacza miał on być dzieckiem buldoga i małego doga, a nie, jak dziś głosi prawdopodobna hipoteza: ulubieńcem chińskiego dworu, prastarą rasą cesarską.
Namysł nad psami nie ustawał, ale zmieniały się jego kryteria. Nieco bardziej pogłębionej klasyfikacji dokonał w kolejnym stuleciu brytyjski weterynarz i obrońca zwierząt – William Youatt. W 1845 r. opublikował w Wielkiej Brytanii słynną książkę – The Dog. Wyodrębnił w niej 68 rodzajów psów (co było wtedy synonimiczne z określeniem rasy, typu itd.). Podzielił je na trzy grupy – kryterium stanowił kształt czaszki.
Pierwsza określała psy dzikie i udomowione o cienkich podłużnych głowach, m.in. w typie brytyjskich chartów. W drugiej znalazły się spaniele, setery, wyżły i ogary, z głową zwężoną umiarkowanie i wysokim czołem, dającym odpowiednią przestrzeń na inteligencję. To nie jest żart. W tamtym czasie popularna była frenologia – pseudonauka wiążąca zdolności intelektualne z kształtem głowy. Dlatego dla Youatta środkowa grupa czworonogów była najcenniejsza. A ostatnia najmniej. Zamykała się w zaledwie dziewięciu psach ze zmniejszoną kufą i zmarszczonym czołem. Te psy, z buldogiem na czele, miały być rzekomo bardziej „brutalne”.
Na prawdziwie nowoczesnego psa trzeba było jednak jeszcze chwilę poczekać. Dopiero 15 lat później zaczęto powszechnie mówić o rasie wyłącznie w kontekście czystości krwi czworonogów – piszą Michael Worboys, Julie-Marie Strange i Neil Pemberton w książce The Invention of The Modern Dog. XIX stulecie stworzyło do tego warunki idealne, kiedy to rozum człowieka miał swój popisowy moment w historii.
Major pana Smitha – pierwszy nowoczesny pies
Telefon, radio, karabin maszynowy, wreszcie kolej, fotografia i kolejne szczepionki – zapanowała era wynalazków, która umocniła władzę Homo sapiens na ziemi. W krótkim czasie nasz gatunek stworzył innowacje, które z impetem wepchnęły świat na nowe tory – urbanizacji, pęczniejącego przemysłu i oczywiście imperializmu. Był to czas zamętu niespotykanego dotąd w dziejach, co trafnie podsumował filozof i matematyk Alfred North Whitehead, stwierdzając: „Największym wynalazkiem XIX wieku było wynalezienie metody stwarzania wynalazków”. Dopiero z perspektywy czasu widać, iż wiek XIX to także czas, gdy rozum – jak z kolei pisał filozof szkoły frankfurckiej Max Horkheimer – coraz wyraźniej stawał się instrumentem panowania i przemocy, a świat zaczął być postrzegany jako jego łup. Łupem nowego porządku musiał paść także pies.
Wcześniej pies polował. W XIX w. nie był już oczywiście do tego zadania niezbędny. Polowania miały charakter towarzyski, popisowy, prestiżowy. Lordowie i właściciele ziemscy trzymali po kilkanaście par psów, czasem więcej. Często wymieniali się zwierzętami z innymi hodowcami w okolicy. Jednak w każdym „szczepie” psów były te najlepsze, nazywane stallions – analogicznie do koni wyścigowych. Te osobniki zaczęto wystawiać na pokazach rolniczych. Z czasem pojawiło się coraz więcej rozrywek. Obok wystaw organizowano psie wyścigi i inne konkursy skupiające się na umiejętnościach czworonogów. Popularne były zakłady, obstawianie zwycięzców, a wśród klasy robotniczej silne fetowanie i picie na umór. Wydarzenia te miały charakter komercyjny i często w ich programie znajdywały się także tzw. krwawe sporty – szczucie psami niedźwiedzia zakutego w kajdany (bear-baiting) albo walki psów i kogutów. Zabroniono ich w 1835 r. na mocy The Animal Cruelty Act. Rywalizacja przeniosła się więc w inne miejsce.
Konkurencja rosła także na wystawach psów, gdzie niemal od początku kontrowersja goniła kontrowersję. Z początku wywoływała je zmiana w ocenianiu psów, które zaczęły być punktowane wyłącznie za wygląd, a nie możliwości sportowe. Dlatego z czasem podczas konkursów dzielono psy na sportowe i niesportowe. To jednak nie rozwiązało sprawy. Przez dekady miłośnicy psów mieli obiekcje odnośnie do decyzji sędziów. Na nobliwych wydarzeniach w dużych miastach zasiadali dżentelmeni i przeważnie nagradzali psy swoje lub swoich kolegów. Prasa burzyła się, ludzie wykłócali o swoje racje.
Czemu? Nie było zgody co do wspólnych kryteriów oceny. Powstawało wiele osobnych stowarzyszeń i organizacji, które próbowały przewodzić nowej sile. niedługo w wojnie o pieczę nad psami zwyciężył Kennel Club, ale moment „wynalezienia nowoczesnego psa” nadszedł nieco wcześniej. We wrześniu 1865 r. Należał on do Johna Henry’ego Walsha. Eksmyśliwego, który po tym jak stracił palce lewej ręki, postanowił zajął się dziennikarstwem. Na łamach magazynu „The Field” próbował położyć kres niekończącym się waśniom. W tym celu opublikował pierwszy wzorzec psiej rasy, z kompletnym opisem i rycinami. Przedstawiał wyżła, który wabił się Major. Pies ten rzeczywiście istniał i należał do niejakiego pana Smitha. Walsh pisał na jego podstawie: „Oczy [powinien mieć wyżeł] średniej wielkości, miękkie i inteligentne, różne od koloru skóry”. Demonstrując standard psa, podzielił jego ciało na pięć części. Każdą liczoną w punktach:
– głowa i szyja – 30 punktów,
– kształt i ogólna harmonia sylwetki – 25,
– nogi i łapy – 20,
– jakość i pokrój – 15,
– umaszczenie i sierść – 10.
W skład ogólnej harmonii wchodziły jeszcze biodra (7), zad (6), barki (5), klatka piersiowa (4) i sama symetria (3). Suma punktów miała w opinii Walsha dać wymierną ocenę psiego osobnika, realizować obiektywny model, który raz na zawsze zażegna obecne na pokazach spory. Tak też wzorzec pierwszego psa zapoczątkował powstawanie kolejnych. W ciągu kilkunastu miesięcy było już ich tyle, iż zdecydowano się wydać podręczną książkę dla hodowców pod redakcją Walsha. Praca The Dogs of the British Islands miała na celu ustanowienie krajowych standardów, ufundowała nowy sposób widzenia czworonogów. Zaprezentowała, jak w nowych czasach z psami żyć, jak je rozmnażać i jak je pokazywać.
Tak pies przestał być dla człowieka wyłącznie tresowanym pracownikiem. Zaczął być produktem, przedmiotem, o którym stanowił na chłodno jego rodowód oraz wartość zapisana w jego dobrej, a najlepiej czystej krwi. Nie oznacza to, iż psy nierasowe były traktowane lepiej. Z dużym prawdopodobieństwem można uznać, iż podejście człowieka do nich było jeszcze bardziej bezwzględne. Jednak i tak pewnie okazywało się bardziej humanitarne niż wobec reszty zwierząt gospodarskich.
Wiktoriańskie rozumienie rasy uczyniło jednak z psa spełniającego standardy coś innego – żeton. Żeton, w który inwestowano, odżywiano i pielęgnowano. A następnie podczas pokazów poszczególne części ciała psa sędziowie przeliczali na punkty. Punkty z kolei na wygraną i prestiż. Wierzono za Herbertem Spencerem, iż konkurencja napędza ewolucję. Tak, pomimo krytyki, rozpowszechniły się rasy i zaczęły mimowolnie odgrywać rolę edukacyjną. Hodowcy i wielbiciele odkryli, iż istnieją ich ideały – tzw. czyste typy, powtarzalne standaryzacje, do których bezwzględnie należy dążyć. Koniec więc z mieszańcami! Zaczęto żyć z rozmnażania psów. Więcej warci byli potomkowie nagradzanych czworonogów niż szczenięta pozbawione tytułów.
Widać w tych dążeniach obsesyjną potrzebę utrzymania porządku i hierarchii. Do dziś niektórzy nazywają się panami lub paniami swoich psów. jeżeli to kogoś ciut razi, użyje słów „pańcio” lub „pańcia”, ale choćby zdrobnienia nie są zdolne odczarować wyższościowej natury tej relacji.
Dżentelmeni wyrywają ogony
Na hierarchiczne ujęcie rasy psa wpłynęło także zafascynowanie darwinizmem. Nie bez znaczenia pozostawały także stosunkowo nowa kultura czasu wolnego oraz zwyczaje klasowe i genderowe. W tamtych latach mizoginia występowała w parze z psią modą. Utarło się, iż dżentelmeni zajmują się psami sportowymi, ewentualnie niesportowymi, ale poważnymi, a damy z towarzystwa mają swoje toy dogs. Pieski miniaturowe, w kokardach i koronkach. Niektórzy mężczyźni widzieli w kobiecych pokazach psów wyłącznie tani sentymentalizm. Twierdzili wręcz, iż kobiety (a szczególnie te bezdzietne) potrafią rozmnażać jedynie małe psie potworki.
Skupiali się tak bardzo na powierzchowności, iż nie zauważyli podstawowej różnicy w ich podejściu do zwierząt. Kobiety raczej nie trymowały psom uszu, ogonów i wilczych pazurów. A te zrzeszone w Ladies Kennel Association walczyły z okaleczaniem zwierząt. Część męskich hodowców przeciwnie – pozbawiała psy ogonów w całości. Szczególnie rasa schipperke była narażona na „wyrywanie go wręcz z korzeniami” – piszą autorzy The Invention of The Modern Dog. Tak powstawały poważne szkody w kręgosłupach psów, ale dżentelmeni z czasem dali się namówić na „delikatniejsze cięcie”. Jednak choćby gdy jedna ze spraw trafiła do sądu (w 1894 r.), argumentowano tak samo – obcinanie psom ogonów i uszu miało być dobre dla ich zdrowia. Sąd był jednak niewzruszony i ukarał trzy osoby, które nie mogąc zapłacić grzywny, trafiły do więzienia. Dziś praktyka obcinania psom uszu (cropping) czy ogonów (docking) jest w większości państw prawnie zabroniona.
Cropping i docking były tylko jednymi z elementów eugenicznego projektu. Bardzo długo wierzono w pseudonaukową telegonię, czyli wpływ pierwszego partnera na wszystkie ciąże. Znany dziennikarz i wielbiciel psów Hugh Dalziel pisał w czasach wiktoriańskich, iż „związek suki z psem, przez którego poczęła pierwszy raz, często wywiera wpływ na kolejne mioty”.
Często też nadużywano chowu wsobnego. Jeden z weterynarzy tamtego okresu John Woodroffe Hill pisał o eksperymentach na psach, które zostały „zahodowane na śmierć”. Miał on widzieć zwierzęta pozbawione sierści na uszach, z przerośniętymi czaszkami, wybałuszonymi oczyma i wykrzywionymi łapami. Nazywał je „obelgami wobec natury”. Próbował edukować, mówić, iż takie okazy niedługo utracą płodność i wymrą.
Hodowcy tamtej epoki często nie słuchali. Okazywali się nowinkarzami i fanatykami ras. Ich celem było uzyskanie „czystego typu”, a chów wsobny zapewniał wzrost poziomu tych samych genów, przez krzyżowanie krewnych. Jednocześnie miał negatywne skutki – zwiększał w kolejnych miotach liczbę genów letalnych (powodujących śmierć) oraz powodował depresję wsobną (spadek żywotności i odporności, częstsze choroby genetyczne i wady rozwojowe).
Już w tamtych latach zauważano, iż zwykłe psy uliczne – kundle i mieszańce, zachowywały większą odporność na dziesiątkującą czworonogi nosówkę. Wirus CDV przynosił prawdziwy pogrom psów do momentu wynalezienia na niego szczepionki. Największe zagrożenie stanowił dla szczeniąt, psów rasowych, a zwłaszcza mopsów – twierdził William Youatt. Wyższą odporność jego zdaniem przejawiały mieszańce i psy pasterskie. Te, których człowiek nie tknął.
Na przykładzie psów, traktowanych jako wynalazki, dobrze widać, iż postęp racjonalnej myśli może okazać się regresem. Istniały jednak próby ocalenia psów, a tym samym resztek empatii człowieka. Stosunkowo wcześnie powstała organizacja Royal Society for the Prevention of Cruelty to Animals, w której od początku istotną rolę odgrywały kobiety. Od swojego powstania w 1824 r. RSPCA sprzeciwiały się wiwisekcji (operacji na żywych zwierzętach), walkom psów, polowaniom na lisy czy przeciążaniu i biciu zwierząt pociągowych.
Lista wykroczeń przeciwko największemu przyjacielowi człowieka jest spora, jednak na obronę naszego gatunku można zauważyć, iż i sto lat temu niektórzy mieli wątpliwości co do przyjętego podejścia do zwierząt. W 1894 r. na łamach „Kennel Gazette” pytano: „Czy nasz czas i praca poświęcone dla hodowli psów są efektem miłości do rasy, czy do pieniędzy?”.
*
Fragment tekstu Po co nam rasy psów, który w całości ukazał się w najnowszym, wrześniowym numerze „Miesięcznika Znak”. Dziękujemy redakcji za zgodę na przedruk.
**
Magdalena Czubaszek – gdańszczanka, dziennikarka freelance, absolwentka Instytutu Kultury Polskiej i Polskiej Szkoły Reportażu, zainteresowana grami, kondycją mediów, punk rockiem i antropologią, pisze książkę o dziewczynach na alternatywnej scenie w PRL.