rozśmieszył mnie wczoraj święty Franciszek Ksawery, z góry (wszech)wiedzący, co Pan by Objawił jego współbraciom, gdyby zechcieli odprawić ćwiczenia duchowne, i insynuujący, iż z ich winy grube miliony biednych pogan skończą w piekle. :P Kowal zawinił, cygana powiesili. Z winy współbraci świętego Franciszka Ka ktoś się ma smażyć w piekle. Cudnie.
Co roku bardzo mnie to czytanie brewiarzowe bawi. No ale taki był świat, taka była logika. Może teraz bywa podobna: ja, (wszech)święty, jestem poza wszelką karą, jak ja zawinię, w piekle skończy ten, któremu zaszkodziłem / nie pomogłem. Brzmi znajomo?
Święty Franciszku Ksawery, weź się módl czasem za ten nasz (epitet) świat.
A ja dziś domyłam okno u mamy i ogarnęłam jej wszystkie dotąd zakurzone meble na wysokości ponad metr dwadzieścia, żeby nie musiała po krzesłach skakać. Została mi u niej kuchnia. I już widzę, iż nie starczy mi ani sił, ani ochoty, żeby cokolwiek u siebie posprzątać jeszcze. U mnie może być syf, najwyżej. Jutro zrobię jej tą kuchnię, zakupy, oczywiście po pracy - potem siądę do przygotowywania piątkowych lekcji i na pewno, ale to na pewno nie będę miała już na nic więcej siły.
Chciałabym być silniejsza, mniej brzydka, może choćby mniej pyskata, aczkolwiek nie wiem, czy z mniejszą pyskatością bym przeżyła. :P Chciałabym umieć robić więcej rzeczy sprawniej i lepiej, i pewnie z większą hm gracją. No ale. I tak jest lepiej, niż mi się ostatnio śniło: iż spaliłam na brązowo całą kuchenkę od góry do dołu, a sąsiedzi znad sufitu mnie zalali. :P
1042.