„Jak bardzo piękny się stał. Gdyby był trochę bogatszy i pracował w prestiżowej firmie, mogłabym się w nim zakochać” – myślała dziewczyna.

polregion.pl 4 dni temu

„Jaki on przystojny. Gdyby miał trochę więcej pieniędzy, pracował w prestiżowej firmie, może bym się w nim zakochała” – pomyślała Ania.

„No więc, Mikołaj, zostajesz za mnie. Jakby co, dzwoń. Nie lecę na Księżyc, będę w kontakcie” – powiedział Marek, wyciągając dłoń do swojego zastępcy i przyjaciela.

„Rozumiem, nie martw się. A tak w ogóle, nie powiedziałeś, gdzie jedziesz na urlop. Na Malediwy czy do Turcji?” – Mikołaj uścisnął jego dłoń.

„Nie mówiłem? Do matki. Trzeba naprawić dach i ogrodzenie. Kiedy żył ojciec, dbał o dom, a teraz wszystko się sypie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio siedziałem z wędką nad rzeką.”

„Ja nigdy choćby nie byłem na rybach. Prawdziwy mieszczuch. Trochę ci zazdroszczę” – westchnął Mikołaj. „Jak wrócisz, opowiesz.” – rzucił jeszcze w plecy odchodzącemu Markowi.

Ciesząc się, iż już jutro będzie daleko od hałaśliwego i zakurzonego miasta, iż przytuli matkę i znów poczuje świeże powietrze dzieciństwa, Marek jechał do domu z uśmiechem na twarzy.

Dorastał w małej wsi. Matka była nauczycielką, ojciec pracował jako budowlaniec. Marek często pomagał mu na budowie i nauczył się wielu rzeczy. Ojciec marzył, iż syn pójdzie w jego ślady. Ale Marka fascynowały komputery i nowoczesne technologie. Uczył się łatwo. Gdy skończył szkołę, oznajmił, iż we wsi nie ma przyszłości – chce jechać do Warszawy i osiągnąć więcej niż bycie zwykłym budowlańcem.

„Jak to nie ma przyszłości? Wieś się rozwija, budowlańcy zawsze będą potrzebni. Głodu nie zaznasz. Chcesz, postawimy ci dom? Ożenisz się, dzieci będą miały gdzie biegać” – przekonywał ojciec.

„Za wcześnie na żonę. Najpierw muszę stanąć na nogi” – zbywał go Marek.

Ojciec się irytował i kłócił, ale matka cierpliwie go uspokajała i wspierała syna.

„Nie obcinaj mu skrzydeł. Niech spróbuje. Jest mądry, jeszcze będziemy z niego dumni” – mówiła do męża.

Rodzice dali mu trochę pieniędzy na start i puścili syna podbijać stolicę. Marek studiował i pracował na budowie. Z czasem osiągnął wszystko, o czym marzył.

W szkole zakochał się w Ani, wesołej, zadziornej dziewczynie. Nie była orłem w nauce, marzyła o własnym salonie fryzjerskim. Każde z nich miało inne plany. Rozjechali się w różne strony, mając nadzieję, iż kiedyś się spotkają.

Gdy Marek przyjeżdżał na wakacje, zawsze okazywało się, iż Ania już wyjechała.

Mógł pójść do jej matki i poprosić o numer telefonu, ale tego nie zrobił. Miłość mogła tylko przeszkadzać w realizacji marzeń. A gdyby się pobrali, pojawiłyby się dzieci, trzeba byłoby zarabiać na chleb zamiast dążyć do celu. Nie, najpierw musiał osiągnąć sukces – założyć firmę, kupić samochód, wybudować dom. Dopiero potem…

„Uważaj, żebyś czasu nie przegapił. Ania może na ciebie nie czekać” – mawiał ojciec.

„Nie szkodzi, są i inne dziewczyny” – odpowiadał Marek.
Ale innych nie chciał.

Teraz miał wszystko, o czym marzył. Piękny dom w dobrej dzielnicy, drogi samochód, firmę, która przynosiła spore zyski. Mógł wreszcie pomyśleć o żonie. Kobiety się pojawiały, ale interesował je przede wszystkim jego majątek. A on pragnął, by kochały go dla niego samego.

Przyjeżdżając do rodziców, w głębi duszy liczył, iż spotka Anię. Opowiadał im o sobie skąpo i wymijająco. Żyli skromnie, bez luksusów, zarabiając uczciwą pracą. Tego samego oczekiwali od syna. Gdy zaczynał mówić o swoich osiągnięciach, ojciec marszczył brwi, a matka nerwowo mrugała. Jak można uczciwie zarobić na mieszkanie w Warszawie?

„Łamiesz prawo? Czy tego cię nauczyliśmy? Lepiej żebyś został na budowie, niż żebyśmy się za ciebie wstydzili” – burczał ojciec.

Dlatego Marek jeździł do nich starym samochodem, który pożyczał od znajomych w zamian za swoją Audi. Albo pociągiem. Mówił krótko: „Pracuję jako inżynier”. Ojciec kiwał z dumą – syn warszawiak.

Tym razem też nie zmienił zwyczaju, choć ojciec od trzech lat nie żył. Zostawił Audi w garażu, wsiadł w pociąg i ubrał się skromnie.

Miał miejsce na dole, ale gdy starsza pani weszła do przedziału, bez wahania zamienił się z nią. Babcia dziękowała mu przez całą podróż.

Leżąc na górnej półce, Marek patrzył przez okno. Mijał lasy, pola, rzeki. Wspominał, jak wiele lat temu pierwszy raz jechał do Warszawy. Pod kołami pociągu myśli i wspomnienia płyną łatwiej.

Wieś wydała mu się malutka i bajecznie piękna. Powietrze było świeże, drzewa soczyście zielone, a w ogródkach kwitły kwiaty.

Wszedł na podwórko rodzinnego domu. Matka krzyknęła z radości, a w jej oczach zabłysły łzy.

„Synku, co za radość! A ja cię nie spodziewałam się. Na długo przyjechałeś?” – spojrzała na niego uważnie.

„Jak długo zechcesz” – odparł, tuląc ją.

Matka codziennie piekła ciasta, chcąc jak najlepiej ugościć syna. Jadł, a potem łaził po dachu, stawiał nowe ogrodzenie, malował okiennice.

„Odpocznij chociaż, przyjechałeś na urlop, a tylko pracujesz” – martwiła się.

„Już prawie skończyłem. A ty gdzie idziesz?” – zapytał, widząc, iż matka ubrała się odświętnie.

„Muszę do sklepu.”

„Ja pojadę rowerem. Co kupić?”

Dała mu listę zakupów.
„Tak idziesz?” – załamała ręce.

„A co? Uważam, iż jak na wieś jestem choćby zbyt elegancki” – miał na sobie znoszone dżinsy, koszulę z podwiniętymi rękawami i markowe buty.

Pojechał do sklepu. Kobiety rozglądały się za nim, dopytywały, skąd przyjechał. Dziwiły się, gdy się przedstawił, ale on odpowiadał krótko.

Gdy wychodził, zobaczył stojące obok jego roweru czerwone BMW. Jego weteran wyglądał przy nim jak relikt przeszłości. Zagwizdał, widząc przebitą oponę.

„Mo„Lepiej byś pomógł mi zmienić koło, zamiast tylko gwizdać” – usłyszał za sobą głos, który od razu przywołał wspomnienia.

Idź do oryginalnego materiału