Idealny mężczyzna. Tylko nie dla mnie.

4 godzin temu

Idealny mąż. Tylko nie dla mnie

Marianno, spójrz na niego! szeptała sąsiadka Bronisława Janowska, przytakując w stronę działki naprzeciw. To się nazywa prawdziwy mąż! Kwiaty dla żony co tydzień, auto umył o świcie, żeby Zosię do pracy zawieźć. A twój gdzie?

Marianna mechanicznie mieszała żurek, nie odrywając wzroku od kuchenki. Za oknem rzeczywiście majaczył postać Ignacy Stanisławowicz z siódmego domu, który delikatnie sadził rozsadę pomidorów, a na ławce obok leżał bujet czerwonych róż.

Basia, przestań zmęczonym głosem odpowiedziała Marianna. Każdy ma swoje życie.

Jakie swoje? oburzyła się sąsiadka, siadając przy stole. Przyjrzyj mu się! Działka jak z pocztówki, żonę uwielbia, wnuki w każdy weekend wozi na rowerze. A Zosia jaka szczęśliwa! Wczoraj spotkałam ją przy sklepie, pół godziny opowiadała, jak Ignaś wieczorami robi jej masaż stóp.

Marianna skrzywiła się. Ignacy Stanisławowicz Kowalski naprawdę był wzorowym mężem. Wszystkie sąsiadki o tym trąbiły, cała ulica wiedziała. Pierwszą rzeczą odgarniał śnieg nie tylko ze swojego ogródka, ale i starszym sąsiadom. Pomagał naprawiać płoty, pożyczał narzędzia, nigdy nie podnosił głosu na żonę.

A co mi z tego? Marianna zgasiła palnik i odwróciła się do sąsiadki. Mój Wojtek też dobry człowiek.

Bronisława prychnęła.

Dobry! Wczoraj o jedenastej wieczorem włączył muzykę na cały regulator, moja wnuczka obudziła się i płakała do rana. A przedwczoraj jego auto zablokowało całą drogę, pan Stanisław ledwo przecisnął się.

Po prostu zły humor go napadł broniła się Marianna, choć sama wiedziała, iż tłumaczenia brzmią słabo.

Wojciech naprawdę nie był ideałem. Potrafił zapomnieć o urodzinach, zostawić brudne naczynia w zlewie na tydzień, wydać pół pensji na wędkarski sprzęt. Ale Marianna kochała go takim, jaki był. Kochała jego niezdarne próby zrobienia śniadania, gdy chorowała. Kochała, jak pochrapywał przez sen. Kochała choćby jego nawyk rozrzucania skarpet po całej sypialni.

Po wyjściu sąsiadki Marianna wyszła do ogrodu podlewać ogórki. Przez płot dobiegał cichy dialog Ignacego Stanisławowicza z żoną.

Zosiu, może wyniosę ci stołeczek? Nie klęcz na kolanach, krzyż nadwerężysz.

Nie trzeba, Ignaś, gwałtownie sprawdzę truskawki.

To ja w tym czasie herbatę zrobię. Z cytryną czy z konfiturą?

Z konfiturą, kochanie.

Marianna mimowolnie porównała tę rozmowę z własnym porannym dialogiem.

Wojtku, śniadanie gotowe!

Zaraz! krzyknął z łazienki, po czym dodał: A kawa jest?

Rozpuszczalna w słoiku, sam znajdziesz.

Gdzie u diabła

W efekcie Wojciech wyszedł do pracy, pijąc tylko herbatę, bo znalezienie kawy było za dużą fatygą, a Marianna cały dzień miała sobie za złe, iż nie postawiła mu wcześniej kubka na stole.

Wieczorem, układając do snu wnuczkę Zosię, która odwiedzała je na wakacjach, Marianna usłyszała westchnięcie dziewczynki.

Co się stało, słoneczko?

Babciu, a dlaczego dziadek Ignacy z siódmego domu codziennie cioci Zosi podarowuje kwiaty? A mój dziadek Wojtek tobie nie daje nigdy.

Marianna przysiadła na brzegu łóżka, poprawiła Zosi kołdrę.

Chciałabyś, żeby dziadek mi kwiaty dawał?

Bardzo! Przecież ty taka dobra jesteś, czytasz mi bajki i pieczesz pączki. Dlaczego on tobie nic nie daje?

Z dziecięcych ust prawda brzmiała szczególnie boleśnie. Marianna nie wiedziała, co odpowiedzieć wnuczce, więc tylko pocałowała ją w czoło i szepnęła: „Śpij, kochanie”.

Następnego dnia, spotykając w sklepie Zofię Kowalską, Marianna mimowolnie się jej przyglądała. Zofia naprawdę wyglądała na szczęśliwą kobietę. Zadbana, w ładnej letniej sukience, ze staranną fryzurą.

Marianno, cześć! Jak się masz? uśmiechnęła się Zofia, wybierając pomidory.

Jako tako, a ty?

Świetnie! Ignacy postanowił dziś ugotować żurek, mówi, żebym odpoczęła. Wyobrażasz? Zofia się roześmiała. Prawda, ja i tak będę obok stać, bo on sól z cukrem pomyli.

Masz szczęście do męża powiedziała Marianna, a w głosie jej zadrgała nuta zazdrości.

Masz zgodziła się Zofia, ale jej twarz stała się zamyślona. A twój Wojtek? Słyszałam, nową wędkę kupił?

Kupił. Teraz, co weekend nad Wisłę jeździ.

Rozeszły się, a Marianna całą drogę do domu rozmyślała, jak byłoby cudownie, gdyby Wojciech
Magda uśmiechnęła się do siebie, ściskając dłoń Marcina, i pomyślała, iż jej własny mąż, niedoskonały, czasem niezdarny, ale zawsze szczery i zaskakująco swój, był dla niej znacznie bliższym ideałem niż sąsiedzi mogliby kiedykolwiek zrozumieć, właśnie takiego pragnęła.

Idź do oryginalnego materiału