Hummus z kota

8 godzin temu
Zdjęcie: fot. Małgorzata Leśniak


Zderzenia kulturowe

Pamiętam jeden z pierwszych przejazdów ulicami jordańskich miasteczek. Siedzący za mną ludzie rozmawiali o śmieciach walających się przy drogach. Po serii narzekań zrodził się wniosek, iż to właśnie na tych zaśmieconych ulicach widać, jak daleko Jordanii do państw cywilizowanych. Słuchałam tych rozmów i myślałam o tym, jak łatwo przychodzi człowiekowi ocenianie i wywyższanie się.

Kolejne dni przyniosły nowe powody do narzekań. Problemem było jedzenie, nie nasze, nie takie, jakie znamy z polskiej kuchni. A ja cieszyłam się na widok stołów zastawionych lokalnymi oliwkami i hummusem. No i śpiew muezzina, który wyrywał ze snu moich współtowarzyszy podróży. Czy to jest konieczne? – pytali.

Hotele powinny być budowane w takim miejscu, żeby turysta nie był na to narażony kilka razy dziennie – dodawali. A ja siadałam z boku, zamykałam oczy i wsłuchiwałam się w głos dochodzący z minaretu, wzywający wiernych do modlitwy. Powtarzałam sobie, iż to jest sens podróży. Nowe doznania, dotykanie innej kultury. Byłam otwarta, tolerancyjna. I czułam się lepsza.

Tak było do dnia, kiedy zaraz za rogatkami miasta zobaczyłam po raz pierwszy bezdomne jordańskie psy. Zdziczałe, wychudzone, ledwo poruszające się z głodu i pragnienia. Z każdym kilometrem było ich coraz więcej. Jedne przemierzały wysuszoną ziemię w pojedynkę, inne łączyły się w watahy. Wtedy coś we mnie pękło.

Zza silnej wiary w tolerancję i akceptacji dla inności wypełzło przerażenie, a razem z nim złość. I pomyślałam: to jest inna kultura. Taka, w której nie ma miejsca na empatię dla zwierząt. W niej nie ma miejsca na opowieści, które piszę dla bezdomnych psów i kotów szukających domów.

Ofka, fot. Małgorzata Leśniak

Ofka

Czeka na dom tak długo, iż dni, tygodnie, miesiące i lata zmywają się w jeden ocean pustki. I tylko czasem w tej pustce widać smutne oczy Ofki wpatrzonej w dal, wypatrującej ratunku.

Jeśli ktoś z was odwiedzi kiedyś schroniskową kociarnię, to zobaczy Ofkę siedzącą na najwyższej półce i wpatrzoną w okno kociarni. Wygląda wtedy jak zaczarowana. Dlaczego z takim uporem wpatruje się w to okno? Czego szuka? Na co czeka? Czy Ofka wie, iż to tam, za oknem, jest świat, z którego może nadejść ratunek?

Ofki opowieść o czekaniu na dom. Que sera, sera…

„Kiedy byłam małą dziewczynką, pytałam mamę, jaka będę, kiedy dorosnę. Czy będę ładna, czy będę szczęśliwa? Mama przytulała mnie mocno i mruczała kołysankę, która prowadziła mnie do krainy snów. I w tych snach byłam szczęśliwa. Słonko świeciło, a jego promienie odbijały się od kropelek rosy zawieszonych na źdźbłach trawy.

W moich snach biegałam po łące, goniąc kolorowe motyle, a kiedy zmęczyło mnie skakanie, szukałam schronienia pod największym drzewem na łące i odpoczywałam w cieniu. A po nocy przychodził dzień i, tak jak w moich snach, byłam szczęśliwa. Mama patrzyła na mnie z dumą i mruczała, zapewniając, iż dziś jest piękny dzień i póki jest przy mnie, będę bezpieczna i mogę śnić kolorowe sny.

W tych snach nigdy nie było zimna i nie było deszczu, który moczy futerko. W moich snach nie było schroniska i pułapki, w której teraz tkwię. Nie było wiecznego ujadania psów, które jak ja utknęły w tym miejscu na granicy życia i nieżycia. W snach nie płakałam, w snach się nie bałam. W moich snach nie było samotności, która dziś towarzyszy mi w każdej minucie.

Próbuję liczyć dni, tygodnie, miesiące i lata, ale się gubię. Ile to już minęło? Jak długo cała uwaga skupia się na tym, żeby znaleźć w kociarni bezpieczny kąt, w który można się wcisnąć i doczekać do kolejnego wschodu słońca? Słońce, gdzie jest to ciepłe słońce, które pamiętam ze swoich snów?

Gdzie jest to słońce, które ogrzewało mi brzuszek, kiedy mama mi śpiewała? Dziś to słońce jest zimne i za gwałtownie się chowa. Wtedy w kociarni zapada noc, a ze ścian wychodzą strachy. I kiedy noc jest najczarniejsza, a za oknem gwiżdże wiatr, przypominam sobie kołysankę, którą śpiewała mi mama.

Que sera, sera…

Dziś już wiem, dlaczego mama śpiewała tak cichutko, i wiem, dlaczego jej oczy były takie smutne. Tuliła mnie mocno, na nosek kapały mi jej łzy, a ona śpiewała: Que sera, sera… Co ma być, to będzie, nie możemy zobaczyć przyszłości. Co ma być, to będzie. Mama wiedziała, iż nie możemy odgadnąć, co szykuje dla nas los. Mama wiedziała.

Czy czuła, iż kiedyś będę tak przerażona i tak samotna? Dziś nikt mi nie śpiewa. Dziś, w schroniskowej kociarni słychać tylko ujadanie psów i porykiwania wiatru. Widzę przez okno, jak wichura wygina i łamie gałęzie drzew, i czekam, kiedy i mnie złamie. To nie tak miało być, nie tak było w moich snach.”

Ofka, czyli schroniskowa Ofelia, to łagodna kotka, lubi głaskanie i smaczki. Jest nieśmiała, ale wystarczyło kilka wizyt w kociarni, żebym mogła ją przekonać, iż jestem tu dla niej. Że jestem po to, by pogłaskać ją po główce, pocieszyć i zapewnić, iż zimny wiatr za oknem nie zrobi jej krzywdy. Że jestem po to, by pokazać ją światu i znaleźć dla niej człowieka, który odczaruje złą moc kołysanki.

Que sera, sera… Niech stanie się dobro. Niech znowu zaświeci ciepłe słońce. Dla Ofki.

Eliot, fot. Małgorzata Leśniak

Eliot

„Proszę pani, proszę pani, a na spacer? Pójdziemy jeszcze na spacer? Ja pani opowiem o smuteczkach, ale pójdzie pani jeszcze ze mną na spacer? O radościach mam opowiedzieć? Proszę pani, euforii to ja nie mam dużo. Ale spacer? Proszę pani, spacer to jest coś! Smuteczki, proszę pani? Och, smuteczki to ja znam dobrze. A pani zna smuteczki? Takie, iż zimą to jest mróz taki, iż aż szczypie w nos, a latem to upał taki, iż oddychać ciężko. No i nic się nie dzieje. Ja tu, proszę pani, rok już siedzę. Łapki chcą biegać, oczy chcą patrzeć na zielone liście i na kwiaty na łące. A tutaj? Kraty. Tu nie ma śpiewających ptaszków. Tu są tylko kraty, proszę pani.

Radości? Ja byłem mały, kiedy tu przyjechałem, i prawie nie pamiętam innego życia. Ale koledzy opowiadają czasem historie. Niektóre smutne bardzo. A jedna koleżanka, która miała kiedyś dom, to proszę pani, opowiadała, iż w domu są podusie i miseczka zawsze pełna, i można się przytulić do człowieka. I wszyscyśmy jej zazdrościli, proszę pani. Ale ona potem powiedziała, iż jej pani zmarła, a ona trafiła tutaj. I wtedy zaczęła płakać, a potem to już wszyscy płakaliśmy. Widzi pani, tyle z tych radości. A czy to zawsze tak być musi, proszę pani, iż jak jest trochę radości, to trzeba za to zapłacić?

Eliot, fot. Małgorzata Leśniak

Tu niektórzy koledzy mówią, iż nie lubią opowieści o domu, bo to są opowieści o nadziei. A z nadziei – tłumaczą – to jeszcze większe smutki, bo wtedy taki jeden z drugim marzy, iż i on kiedyś znajdzie dom. A Czesio to powiedział, iż nadzieja zabija. Wie pani, Czesio jest już stary i ma chore łapki, które bardzo go bolą. Czesio mówi, iż tu umrze i iż nie wolno marzyć. On latami marzył o domu. I latami płakał, bo domu nie ma. I podusi też nie ma. Proszę pani, a co to są podusie? Nie chce pani powiedzieć, żebym nie miał większych smutków? Proszę pani, ja o smutkach wiem dużo, a młody jeszcze jestem przecież. Czasem to się martwię. Bo jeżeli ja dziś tyle wiem o smutkach to co będzie, jak będę tak stary, jak Czesio? Proszę pani, pójdziemy już na spacer? Chcę zobaczyć las i posłuchać, jak śpiewają ptaszki. Ptaszki to chyba wiedzą, co to są podusie, jak pani myśli? jeżeli ktoś śpiewa tak, jak ptaszki, to musi chyba wiedzieć.”

I był spacer, a choćby dziki bieg polną drogą, bo był ze mną Kuba i to on dotrzymywał Eliotowi kroku. I przez chwilę było pięknie, i żyć się chciało. Eliot to młody psiak, ma niecałe dwa lata. On chce się cieszyć trawą pod łapkami, biec przed siebie i wąchać polne kwiaty. I przez chwilkę tak było, a w oczach Eliota widziałam radość.

A potem była droga powrotna do schroniska.

Do budy, Eliot! Do budy!

Zwiesił Eliot łeb i nie było już euforii w jego oczach. Podreptał posłusznie do kojca. Kiedy znowu wyjdzie na spacer? Nie wiem. Życie mija mu za kratami schroniska. A co z cudownymi przygodami, które miały na niego czekać? Co ze wszystkimi miejscami, które mógłby zobaczyć? Nie wiem. Eliot czeka, aż zacznie się jego życie.

Czy dowie się kiedyś, co to jest podusia?

Bunia, fot. Małgorzata Leśniak

Bunia

Ma 10 lat i chore oczko. Bunia nie ma czasu w czekanie. Bubuleńka chyba już choćby nie śni o tym, iż jej życie może wyglądać inaczej. jeżeli w ogóle jeszcze śni, to pewnie o tym, żeby wyleczyło się chore oczko.

Czy Bunia przywykła do życia w schronisku? A może odklejenie się i bujanie w obłokach to jej sposób na uniknięcie zderzenia ze schroniskową rzeczywistością? Nie wiem, bo i skąd? Bunia to wyjątkowa dla mnie kotka. Także dlatego, iż to ja jej podarowałam imię. Reszta kotów ze schroniska w Rybowie, którym robiłam opisy, miała imiona. Bunia była numerem, ale już nie jest. Bunia jest Bunią.

Nie znamy się jeszcze dobrze, bo niedawno znalazła się w tej części kociarni, w której spotykam się z kotami. Nie znaczy to jednak, iż wcześniej jej nie widziałam. Widziałam. W drodze do moich podopiecznych mijałam jej wolierę. Bunia siedziała na dachu budki, zawieszona między życiem a snem. Jak biała puchata chmurka na niebie. Bo Bunia jest bielutka. Ma tylko małą czarną plamkę nad okiem i ciemny ogon.

Może, kiedy podróżowała na chmurce w któreś letnie popołudnie, odwiedziła ją Śmierć i dotknęła czarnym palcem, mówiąc: moja jesteś, Buniu, zabieram cię. Ale wtedy pojawił się Świst, pogański bóg wiatru ze skrzydłami nietoperza. Na niebie błysnęło i świsnęło, a bóg wiatru dmuchnął z całych sił i odgonił Śmierć. Ta jednak, zanim uciekła spłoszona przez Śwista, w ostatniej chwili zdążyła jeszcze dotknąć Buniowego ogonka. I dlatego bielusia Bunia ma czarną łatkę nad okiem i ciemny ogonek. To pozostałość po spotkaniu z Czarną Panią.

Bunia, fot. Małgorzata Leśniak

I siedziała Bunia tygodniami, miesiącami i latami na dachu schroniskowej budki. Koty już mnie poznają. Wiedzą, iż kiedy przyjeżdżam, to w torbie mam pudełka z kurczakiem. I jest zamieszanie. Wszystkie miauczą i podchodzą do siatki, żeby się przywitać. Podskakują i wciskają się w ogrodzenie. Prawie wszystkie, bo bez Buni.

Ona cichutko siedziała na dachu budki, czasem tylko odwracała główkę w moją stronę i patrzyła na mnie. Bez strachu, ale też bez nadziei. A ja widziałam jej oczy. Smutne oczy kota, który nie czeka już na nic. A adekwatnie jedno oczko, bo z drugiego chyba kilka zostało. Od niedawna Bunia jest bliżej. Jeszcze jest bardzo nieśmiała. Nie pozwala mi za blisko podejść, a ja nauczyłam się już, iż to kot decyduje, kiedy i na co jest gotowy. Więc daję Buni potrzebną jej przestrzeń i czas. Niestety, tego ostatniego Bunia nie ma dużo.

Ona musi jak najszybciej znaleźć dom, bo tylko w domu, pod opieką człowieka, który będzie mógł poświęcić jej dużo uwagi, kocia babunia ma szansę. Nie wiem, ile życia jej jeszcze zostało, ale Bunia zasługuje na to, żeby choć na chwilę poczuć, iż jest kochana. Żeby nie odeszła sama. Delikatna, biała jak chmurka na niebie w pogodny dzień, Bunia.

Ona czeka, a bóg wiatru Świst może następnym razem nie zdążyć.

Perspektywy

Odwiedzam moich schroniskowych podopiecznych i wsłuchuję się w ich opowieści. Spisuję je, a w głowie wciąż mam obraz jordańskich psów i kotów, błąkających się bezdrożami. Tych, o które nikt się nie upomni.

I myślę sobie, jakie szczęście mają poupychane w naszych schroniskach zwierzęta, bo mają szansę, a to o wiele więcej niż to, na co mogą liczyć ich jordańscy kuzyni. Szczęście. Jeszcze tylko muszę przekonać Ofkę, Eliota i Bunię, iż nie jest źle, iż mogło być znacznie gorzej. Że mają szczęście.

Ofka, Eliot i Bunia czekają na dom w ⇒ wielkopolskim Schronisku dla bezdomnych zwierząt „Cywil” w Rybowie.

Idź do oryginalnego materiału