Słońce praży, piasek skrzypi pod stopami, a z każdej strony słyszysz, jak ktoś stara się wcisnąć ci… hm, wszystko.
Tak właśnie przedstawia się scenariusz klasycznego wypoczynku w Sharm El Sheikh i Hurghadzie, gdzie polskie „Dzień dobry” miesza się z arabskim „Ahlan wa sahlan”, a sprzedawcy, toczą zacięte negocjacje o każdy funt egipski, jakby od tego zależało ich życie.
Najpierw Sharm El Sheikh, miasto o nazwie dźwięczącej jak zaklęcie. I coś w tym jest, bo Sharm przyciąga turystów niczym magnes. Główną atrakcją tej miejscowości nie jest jednak plaża – bo przyznajmy szczerze, może i ładna, ale takiej piaskowej grząskości znajdziemy w świecie od groma – ale ten podwodny świat, to co innego. Rafa koralowa w Sharm to ogromny, żyjący organizm. Tutaj korale, tam błyskające ryby, a dalej jakieś inne stworzenia, których nazwać nie potrafię, ale z pewnością wyglądają, jakby miały tajemne plany wobec mojej maski do nurkowania. Wycieczki nurkowe oferują instruktorzy z całego świata, a dla początkujących wystarczy samo snorkeling (czyli pływanie w masce z rurką, tuż pod powierzchnią wody) – już kilka metrów od brzegu można znaleźć żywy podwodny świat, jakiego w Polsce nie zobaczymy.
Jeśli jednak nie znamy etykiety nurkowania, możemy się zdziwić kiedy z wody wyłoni się głowa instruktora jakiejś szkoły do nurkowania i nawrzeszczy na ciebie za niszczenie rafy! I bardzo dobrze, bo przy takiej eksploatacji tego pięknego miejsca, może się okazać, iż następne pokolenia nie będą miały co oglądać…
A teraz Hurghada, czyli coś dla tych, co lubią życie nocne i tłumy. Hurghada to istny park rozrywki, ale z plażami i bez roller coasterów. Główna arteria, Sheraton Road, jest pełna barów, restauracji, klubów i sklepików, w których sprzedawcy ożywiają się na widok każdego potencjalnego klienta.
Główne atrakcje na lądzie? Safari po pustyni, wędrówki na wielbłądach, wyprawy jeepami – zresztą wszystko, co można by robić na pustyni, tylko szybciej, głośniej i… bardziej turystycznie. Ale jest to kawał dobrej zabawy, o ile lubisz, kiedy piach wciska ci się w każdą część garderoby i nie tylko.
Ale żeby nie było, iż Egipt to tylko morze i piasek. O nie! Są i starożytne atrakcje. W pobliżu Sharm leży Góra Synaj, tam, gdzie Mojżesz otrzymał tablice, a przynajmniej tak twierdzą Egipcjanie. To miejsce magiczne, ale przygotuj się na wycieczkę nocną – wejście o 2 nad ranem jest standardem, żeby dotrzeć na szczyt góry i zobaczyć wschód słońca. Kto się zgodzi na takie „tortury” – nie pożałuje.
Natomiast z Hurghady można wyprawić się do Luksoru, by podziwiać starożytne świątynie i grobowce faraonów. Ach, Egipt! Miejsce, gdzie różnice kulturowe uderzają z wdziękiem pustynnego wiatru. Sharm El Sheikh i Hurghada to miejsca, które przeniosą cię do świata baśni, choć zderzenie z rzeczywistością może być momentami równie ostre jak słońce na egipskiej pustyni. Oto jak to wygląda w szczegółach, od hoteli, przez bazary, aż po lokalne zwyczaje.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to… brak kobiet. W hotelach, restauracjach, sklepach, przy recepcji – wszędzie same męskie twarze. Mężczyźni, jakby całe miasteczko było jednym wielkim męskim stowarzyszeniem. Trochę jak w naszym kultowym filmie „Seksmisja”, tylko zamiast samych kobiet, są sami mężczyźni. Panowie z szerokimi uśmiechami podają posiłki, sprzedają pamiątki i organizują wycieczki. Pracujące kobiety można zobaczyć adekwatnie tylko na lotnisku, gdzie pełnią funkcje kontrolne i porządkowe. Jak się okazuje, kobiety w Egipcie są znacznie rzadziej zatrudniane w branżach turystycznych, a pracownicy hoteli i restauracji pochodzą głównie z dużych miast, takich jak Kair czy Aleksandria. Ich rodziny zostają w domu, a oni kilka razy do roku odwiedzają ich, by spędzić wspólnie parę dni – to rodzaj wyrzeczenia, które Egipcjanie akceptują, by zarobić na życie w turystycznych kurortach.
Następny szok — czas. Egipcjanie nie spieszą się, mają bardzo luźne podejście do tego tematu. U nas kawa przy stole to szybkie pięć minut, a tam, proszę bardzo, godzina. Przywyknij. A targowanie? Toż to cała sztuka! Powiesz „Ile kosztuje?”, a sprzedawca od razu ma odpowiedź: „Dla ciebie, przyjacielu, specjalna cena”. Tylko trzeba zrozumieć, iż owa „specjalna cena” to zaledwie początek tej skomplikowanej gry. Dla Polaka, który przywykł do ceny na metce, takie targowanie może być stresujące, ale w Egipcie jest to zupełnie normalne, wręcz oczekiwane. Egipcjanie są mistrzami targowania. Od pierwszej chwili, kiedy postawisz stopę na tutejszym bazarze, zaczynasz dostrzegać pewien schemat. Magnesy? Na początku bazaru, dwa za jednego dolara. Ale jeżeli przejdziesz się dalej, odkryjesz, iż teraz możesz kupić ich piętnaście za tego samego dolara! Czary! Dla Egipcjan targowanie to sport narodowy i rodzaj rytuału. Nie targować się? To niemal obraza! choćby jeżeli kupujesz drobnostkę, negocjacje to esencja handlu i symbol przyjaznego „starcia” między sprzedawcą a kupującym. Nie chodzi choćby o pieniądze – to czysta przyjemność prowadzenia gry, w której nie ma wyraźnego zwycięzcy ani przegranego.
Egipcjanie są również niezwykle gościnni, choć ich pojęcie osobistej przestrzeni różni się od naszego. O ile w Polsce można spojrzeć na kogoś z boku, tutaj ludzie są bezpośredni, dotyk, spojrzenie prosto w oczy i ciągłe pytania. Możesz czuć się jak gwiazda filmowa, a zarazem odczuwać lekkie zmęczenie tym nadmiernym zainteresowaniem. W trakcie mojej podróży po Sharm El Sheikh i Hurghadzie spotkałam wiele uśmiechniętych, życzliwych osób. Mimo trudów życia, wielu Egipcjan ma w sobie euforia i otwartość, którą widać na każdym kroku. Przyzwyczajeni do turystów, traktują ich często jak gości specjalnych. Jednak samotna kobieta, bez eskorty mężczyzny narażona jest na nieustanne nagabywanie. Natomiast kobieta idąca z mężczyzną rzadko bywa zaczepiana – to swego rodzaju „zabezpieczenie” w miejscach, gdzie przeważają mężczyźni. Dla Europejek czy Amerykanek nie jest to idealna sytuacja i czasami widziałam poirytowane panie, które odganiały się od Egipcjan wachlarzami, lub co tam znalazły pod ręką, jak od natrętnych much.
A teraz temat szczególnie istotny – bakszysz. jeżeli myślisz, iż w Egipcie napiwek to dodatek – jesteś w błędzie. Tutaj to wręcz nieodłączny element kultury usługowej. Za każdą, choćby najdrobniejszą przysługę należy zapłacić „bakszysz”, choćby była to drobna pomoc przy bagażu. Czasem aż trudno uwierzyć, jak szeroko stosowany jest ten zwyczaj. Dla Egipcjan to sposób na dodatkowy zarobek, a dla nas powinna to być po prostu część tamtejszej rzeczywistości. Nie wydaje się to aż tak dziwne kiedy uświadomimy sobie, iż pracownicy w kurortach pochodzą głównie z innych części Egiptu, gdzie zostawiają swoje rodziny i domy. Średnie wynagrodzenie pracownika jest dużo mniejsze niż płace europejskie na przykład, więc wyjazd do kurortu to dla nich duży krok finansowy na przód. Powrót do domu bywa zatem rzadkością, a wakacje w ich życiu to raczej egzotyczne pojęcie. Mimo to ci ludzie pracują z pełnym zaangażowaniem, dbając o to, by każdy turysta czuł się jak w raju.
Co do języka, to W Egipcie mówi się po arabsku. A „po polsku”, rozumieją tyle, ile my z arabskiego – prawie nic. Chociaż spacerując po targu, można usłyszeć zaproszenie na herbatę lub shishę (rodzaj fajki wodnej) w stylu: „Heeeerbatka u Taaaaadka!!!”. Z pomocą przyjdzie angielski, którym posługuje się większość osób w turystycznych rejonach. jeżeli jednak spróbujesz nauczyć się kilku zwrotów po arabsku, na przykład „Szukran” (dziękuję) albo „La, szukran” (nie, dziękuję), zyskasz ogromny szacunek. choćby jeżeli nie wymawiasz tego idealnie – liczy się gest.
Sharm i Hurghada to miejsca, gdzie można doświadczyć wszystkiego: od bezkresnej pustyni po podwodną rafę, od chaosu arabskich targów po ciszę starożytnych miejsc. Różnice kulturowe mogą być zarówno fascynujące jak i frustrujące – ale czy nie na tym polega magia podróży? Sharm El Sheikh czy Hurghada? Wybierzcie sami.
Wojażerka