Gorzkie pomidory: jak przetwory zniszczyły rodzinne więzi
Halina Nowak, zmęczona po długim dniu, chciała zadzwonić do sąsiadki, ale nie zdążyła. Ledwie wzięła telefon do drżących rąk, gdy rozległ się ostry dzwonek, jakby zwiastujący burzę. Dzwoniła Danuta – siostra jej zmarłego męża, kobieta, której telefony zawsze niosły ze sobą niepokój. „Czy coś się stało?” – przemknęło przez myśl Halinie. Danuta dzwoniła rzadko, a każdy jej telefon był jak uderzenie pioruna.
Halina Nowak niepewnie nacisnęła przycisk odbierania.
– Hala, co ty tam robisz?! – od razu rzuciła się Danuta, choćby nie witając się. – Dzwonię po raz szósty!
– Nie zdążyłam podejść… – cicho odpowiedziała Halina, czując, jak zmęczenie ciężkim brzemieniem przygniata jej ramiona.
– No oczywiście! – zaśmiała się Danuta, ale w jej śmiechu pobrzmiewał sarkazm. – Wiesz, po co dzwonię… Twoje pomidory w tym roku to sama sól! Mam lepszy przepis, musisz spróbować…
– Nie będzie więcej soli – ostro przerwała jej Halina Nowak, a w jej głosie zabrzmiała stal. – I pomidorów też nie będzie. Nic nie będzie.
– Jak to – nie będzie?! – Danuta osłupiała, jej głos zadrżał z dezorientacji. – Co, obraziłaś się?
9 miesięcy temu
Czas czytania: 5 minut
Źródło: Wiejska plotka
Ile razy Halina Nowak, mieszkająca w cichej wsi Zalipie, marzyła, by zmniejszyć swój ogród, ale każdej wiosny zaczynało się od nowa. Rozsada, grządki, nasiona – jak zaklęty krąg, z którego nie można się wyrwać. W piwnicy kurzyły się słoiki z zeszłorocznymi przetworami, których nie zabrali ani dzieci, ani liczni krewni.
Dawniej mąż, Stanisław, pomagał we wszystkim: kopał, podlewał, zbierał plony. Ale dwa lata temu odszedł, i Halina została sama przeciwko ogrodowi i niekończącemu się strumieniowi gości. Krewni Stanisława przyjeżdżali regularnie – odwiedzić grób, pogadać i oczywiście załadować torby wiejskimi specjałami. Najczęściej pojawiała się Danuta, siostra zmarłego męża, z jej wiecznymi prośbami i uwagami.
Dzieci Haliny przyjeżdżały rzadziej, ale pomagały z ziemniakami. Resztę robiła sama, szczególnie dbała o swoje pomidory i ogórki, nie ufając nikomu. Po tym, jak synowa raz tak spulchniła grządki, iż cała marchew uschła, Halina przestała w ogóle dopuszczać kogokolwiek do prac, chyba iż jesienią – przy zbiorach.
– Mamo, po co ci tyle? – pytał syn Marek. – Pracujesz na tym ogrodzie jak niewolnica, a potem rozdajesz wszystko. Spójrz na sąsiadkę Jadwigę – ona ma tylko kwiaty i sad owocowy. choćby sprzedaje kwiaty! A ty mogłabyś warzywa sprzedawać, nie rozdawać wszystkim po kolei.
– A wy co, bez moich przetworów? – oponowała Halina, ale w jej głosie brzmiała niepewność.
– Nam dużo nie trzeba, kupimy w sklepie – odpowiadała synowa Ola. – Policz: my bierzemy parę słoików, a ciocia Danuta zabiera prawie dla całej swojej rodziny. Jej ciągle mało! Czas, żebyś żyła dla siebie, nie dla nich.
– To wszystko tak, ale… – zaczęła Halina, ale Marek przerwał:
– Dość z twoim „ale”! Czas odpocząć!
Halina Nowak wyciągnęła stare paczki z nasionami i zamyśliła się. Pomidory, ogórki, papryka, zioła – wszystko było w zapasie. Może dokupić parę nowych odmian pomidorów i koperku? Ale tu się zatrzymała. Dzieci miały rację: po co jej to wszystko? Postanowiła, iż nie kupi niczego poza ziołami. Przetwory? Tylko dla siebie, i to trochę.
Pomyślała też o kwiatach, ale nie znała się na nich. Postanowiła poradzić się sąsiadki Jadwigi, ale nie zdążyła wybrać numeru – telefon zadzwonił sam. Znowu Danuta.
– Coś się stało? – pomyślała Halina, czując, jak serce ściska się od złego przeczucia.
Danuta dzwoniła rzadko, i zwykle tylko z prośbami. choćby z życzeniami świątecznymi zapominała. Dziwne, iż się odezwała zimą – jej wizyty zaczynały się zwykle latem, bliżej zbiorów.
Telefon ucichł, ale zaraz zadzwonił ponownie. Halina odebrała.
– Hala, gdzie ty się chowasz?! – rzuciła się Danuta. – Dzwonię od pół godziny! U was zimą roboty żadnej – siedzisz i odpoczywasz!
– Nie zdążyłam… – zaczęła Halina, ale Danuta nie dała jej dokończyć.
– No dobra, nieważne. Chodzi o twoje pomidory – tyle w nich soli, iż jeść się nie da! Musisz zmienić przepis, mniej soli dawać. I ocet, mówią, iż można zamienić…
– Nie będzie soli, ani octu – zimno ucina Halina. – I cukru też nie. Koniec, Danuta, dość.
– Jak to – dość? – zdziwiła się Danuta. – Co, obraziłaś się na mnie?
– Nie, nie obraziłam. Po prostu zmęczyłam się. Będę teraz żyć dla siebie, odpoczywać. Dzieci już od dawna mi mówią…
– Niech ci pomagają, a ty odpoczywaj! – przerwała Danuta.
– Moje dzieci są dobre, pomagają – spokojnie odparła Halina. – A ty pamiętasz o moim zdrowiu? Powiedzieli mi: cukier za wysoki, dieta potrzebna. Więc ani soli, ani cukru.
– To wszystko pięknie, ale o nas nie zapominaj! – nie ustępowała Danuta. – Jak tam twoja rozsada? Już zaczynasz?
– Rośnie – krótko odparła Halina, ale w duchu się uśmiechnęła. Rozsady jeszcze nie było, i teraz na pewno nie będzie. Pięć krzaków pomidorów – i dość. Dla siebie.
Pożegnawszy się z Danutą, natychmiast zadzwoniła do Jadwigi.
– Wpadnij – powiedziała do słuchawki. – Herbatę wypijemy, bo sama się nudzę.
Przy herbacie rozmawiały o lecie i planach.
– Chcę zająć się kwiatami, ale nic o nich nie wiem – wyznała Halina. – Ty choćby je sprzedajesz, i nie męczysz się.
– Kwiaty też wymagają pielęgnacji – uśmiechnęła się Jadwiga. – Ale to nie pomidory, nie trzeba ich marynować. Ja więcej w doniczkach sprzedaję, wnuczka pomaga w internecie. Na rynek chodzę, ale samej tam nudno. Gdyby z tobą – co innego, ale ty, widzę, na rynek nie pójdziesz. A z twoimi słoikami wHalina rozejrzała się po swoim ogrodzie, gdzie teraz kwitły pelargonie i bzykały pszczoły, i po raz pierwszy od dawna poczuła prawdziwy spokój.