Gorzki smak pomidorów: Jak przetwory zniszczyły więzi rodzinne

4 godzin temu

Gorzkie pomidory: jak przetwory zniszczyły rodzinne więzi

Halina Kowalska, zmęczona po długim dniu, chciała zadzwonić do sąsiadki, ale nie zdążyła. Ledwo wzięła telefon w drżące dłonie, gdy rozległ się przejmujący dzwonek, jakby zapowiadając burzę. Dzwoniła Bronisława – siostra jej zmarłego męża, kobieta, której telefony zawsze niosły ze sobą niepokój. „Coś się stało?” – przemknęło Halinie przez myśl. Bronisława dzwoniła rzadko, a każdy jej telefon był jak uderzenie pioruna.

Halina niepewnie odebrała.

— Halo, co tam robisz?! — od razu rzuciła się Bronisława, choćby nie witając się. — Szósty raz dzwonię!

— Nie zdążyłam podejść… — cicho odpowiedziała Halina, czując, jak zmęczenie ciąży jak kamień na jej ramionach.

— No oczywiście! — zaśmiała się Bronisława, ale w jej śmiechu było szyderstwo. — Dzwonię nie bez powodu… Twoje pomidory w tym roku to sama sól! Mam inny przepis, musisz spróbować…

— Nie będzie więcej soli — ostro przerwała jej Halina, a w jej głosie zabrzmiała stal. — I pomidorów też nie będzie. Nic nie będzie.

— Jak to nie będzie?! — Bronisława zaniemówiła, jej głos zadrżał ze zdumienia. — Co, obraziłaś się?

Pół roku wcześniej

Halina, mieszkająca w cichej wsi pod Poznaniem, marzyła, żeby zmniejszyć swój ogródek, ale każdego roku wiosną wszystko zaczynało się od nowa. Rozsady, grządki, nasiona – jak zaklęty krąg, z którego nie można się wyrwać. W piwnicy kurzyły się słoiki z przetworami z poprzedniego roku, których nie zabrali ani dzieci, ani liczni krewni.

Wcześniej mąż, Marian, pomagał we wszystkim: kopał, podlewał, zbierał plony. Ale dwa lata temu go zabrakło, i Halina została sama przeciwko ogrodowi i niekończącemu się strumieniowi gości. Krewni Mariana przyjeżali regularnie – odwiedzić grób, pogadać i oczywiście załadować torby wiejskimi smakołykami. Najczęściej pojawiała się Bronisława, siostra zmarłego męża, z jej wiecznymi prośbami i uwagami.

Dzieci Haliny przyjeżdżały rzadziej, ale pomagały z ziemniakami. Resztę robiła sama, szczególnie chroniła swoje pomidory i ogórki, nie ufając ich nikomu. Po tym jak synowa raz tak „wypielęgnowała” marchew, iż wszystko uschło, Halina przestała w ogóle dopuszczać kogoś do grzęd, chyba iż jesienią – na zbiórki.

— Mamo, po co ci tyle? — pytał syn Tomek. — Męczysz się na tym ogrodzie jak niewolnica, a potem wszystko rozdajesz. Spójrz na sąsiadkę Wandę – u niej tylko kwiaty i sad owocowy. choćby je sprzedaje! Ty też mogłabyś warzywa sprzedawać, a nie rozdawać wszystkim.

— A wy bez moich przetworów? — protestowała Halina, ale w jej głosie słychać było niepewność.

— Nam dużo nie trzeba, w sklepie kupimy — odpowiadała synowa Kasia. — Policz: my bierzemy parę słoików, a ciocia Bronia wywozi pół furmanki dla swojej rodziny. Jej wiecznie mało! Czas żyć dla siebie, a nie dla nich.

— To wszystko prawda, ale… — zaczęła Halina, ale Tomek przerwał:

— Dość tych „ale”! Czas na odpoczynek!

Halina wyjęła stare torebki z nasionami i zamyśliła się. Pomidory, ogórki, papryka, zielenina – wszystko było w zapasie. Może dokupić nowe odmiany pomidorów i koperku? Ale nagle się zatrzymała. Dzieci miały rację: po co jej to wszystko? Postanowiła, iż nie kupi niczego poza zieleniną. Przetwory? Tylko dla siebie i to niewiele.

Pomyślała też o kwiatach, ale nie znała się na nich. Postanowiła poprosić o radę sąsiadkę Wandę, ale zanim zdążyła wybrać numer, telefon sam zadzwonił. Znowu Bronisława.

„Coś się stało?” — pomyślała Halina, czując, jak serce ściska się od złego przeczucia.

Bronisława dzwoniła rzadko, i zwykle tylko z prośbami. choćby z życzeniami świątecznymi nie zawsze pamiętała. Dziwne, iż odezwała się zimą – jej wizyty zaczynały się latem, przed zbiorami.

Telephone umilkł, ale natychmiast zadzwonił ponownie. Halina odebrała.

— Halo, gdzie ty się chowasz?! — napadła Bronisława. — Dzwonię pół godziny! Przecież u was zimą nic się nie dzieje – siedzisz i odpoczywasz!

— Nie zdążyłam… — zaczęła Halina, ale Bronisława nie dała jej dokończyć.

— Dobra, nieważne. Chodzi o twoje pomidory – tyle w nich soli, iż nie da się jeść! Musisz zmienić przepis, mniej soli dawać. I ocet, podobno, można zastąpić…

— Nie będzie ani soli, ani octu — zimno odparła Halina. — I cukru też nie. Koniec, Bronia, dość.

— Jak to dość? — zdziwiła się Bronisława. — Co, obraziłaś się na mnie?

— Nie, nie obraziłam. Po prostu zmęczyłam się. Będę teraz żyła dla siebie, odpoczywała. Dzieci od dawna mi mówią…

— Niech ci pomagają, a ty byś odpoczywała! — przerwała jej Bronisława.

— Moje dzieci są dobre, pomagają — spokojnie odpowiedziała Halina. — A ty pamiętałaś o moim zdrowiu? Powiedzieli mi: cukier za wysoki, dieta potrzebna. Więc ani soli, ani cukru.

— Wszystko pięknie, ale o nas nie zapominaj! — nie zrażała się Bronisława. — A jak tam twoja rozsada? Już przygotowujesz?

— Rośnie — krótko odpowiedziała Halina, ale w duchu się uśmiechnęła. Rozsady jeszcze nie było, a teraz na pewno nie będzie. Pięć krzaków pomidorów — i tyle. Dla siebie.

Pożegnawszy się z Bronisławą, natychmiast zadzwoniła do Wandy.

— Wpadaj — powiedziała do słuchawki. — Herbatę wypijemy, bo sama się nudzę.

Przy herbacie rozmawiały o lecie i planach.

— Chciałabym się zająć kwiatami, ale kompletnie się na nich nie znam — powiedziała Halina. — Ty przynajmniej je sprzedajesz i nie męczysz się.

— Kwiaty też wymagają pracy — uśmiechnęła się Wanda. — Ale to nie pomidory, nie trzeba ich marynować. Ja głównie w doniczkach sprzedaję, wnuczka pomaga w internecie. Na targ też chodzę, ale samej nudno. Gdybyśmy razem — inna sprawa, ale ty chyba nie pójdziesz. A z twoimi słoikami w ogóle byłoby ciężko.

— Słoików prawie nie mam, caKwiaty w ogrodzie Haliny zakwitły tego lata jeszcze piękniej niż zwykle, a ona sama odpoczywała w altance, uśmiechając się do myśli o spokojnych dniach bez nieproszonych gości.

Idź do oryginalnego materiału