Gdy wprowadziliśmy się do naszego nowego domu, miałam dobre przeczucie. To był nowy rozdział w naszym życiu, a ja byłam na to gotowa. Mój mąż, Krzysztof, i ja cieszyliśmy się, iż nasz syn, Tymek, będzie miał nowy początek. Niedawno doświadczył prześladowania w szkole i chcieliśmy, aby zostawił to za sobą.
Dom wcześniej należał do starszego mężczyzny o imieniu Stanisław, który niedawno zmarł. Jego córka, kobieta po czterdziestce, sprzedała nam go, mówiąc, iż to zbyt bolesne, aby go zatrzymać, i iż choćby w nim nie mieszkała od śmierci ojca.
Za dużo tu wspomnień, rozumie pani? powiedziała podczas pierwszego spotkania, gdy oprowadzała nas po domu.
Nie chcę, żeby trafił w nieodpowiednie ręce. Chcę, żeby był domem dla rodziny, która pokocha go tak, jak moja rodzina.
Doskonale rozumiem, Kasia odparłam uspokajająco. Zrobimy z tego domu nasze miejsce na zawsze.
Byliśmy podekscytowani, ale od pierwszego dnia zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Każdego ranka pod drzwiami pojawiał się husky. To był stary pies, z siwiejącą sierścią i przenikliwymi niebieskimi oczami, które zdawały się patrzeć prosto przez człowieka.
Łagodny pies nie szczekał ani nie robił zamieszania. Po prostu siedział i czekał. Oczywiście, dawaliśmy mu jedzenie i wodę, myśląc, iż należy do sąsiadów. Po posiłku odchodził, jakby to była jego rutyna.
Mamo, myślisz, iż jego właściciele go nie dokarmiają? zapytał pewnego dnia Tymek, gdy robiliśmy zakupy, kupując także jedzenie dla psa.
Nie wiem, Tymku odparłam. Może starszy pan, który tu mieszkał, go karmił, więc to część jego dnia?
Tak, to ma sens powiedział Tymek, wkładając do koszyka psie smakołyki.
Na początku nie przywiązywaliśmy do tego większej wagi. Chcieliśmy, żeby Tymek dostał psa, ale najpierw czekaliśmy, aż zadomowi się w nowej szkole.
Ale pies przychodził następnego dnia. I kolejnego. Zawsze o tej samej porze, zawsze cierpliwie czekając na ganku.
Miało się wrażenie, iż ten husky to nie byle kundel. Zachowywał się, jakby tu należał. Jakbyśmy my byli tylko gośćmi w jego domu. To było dziwne, ale nie zastanawialiśmy się nad tym zbytnio.
Tymek był zachwycony. Widziałam, jak mój syn powoli zakochuje się w tym psie. Spędzał z nim każdą wolną chwilę, rzucał patyki albo siedział na ganku, rozmawiając z nim, jakby znali się od zawsze.
Patrzyłam przez kuchenne okno, uśmiechając się na widok tej więzi między nimi.
To było dokładnie to, czego Tymek potrzebował po wszystkim, co przeżył w starej szkole.
Pewnego ranka, gdy Tymek go głaskał, jego palce natrafiły na obrożę.
Mamo, tu jest imię! zawołał.
Podeszłam i przykucnęłam obok psa, odgarniając sierść, która zasłaniała starą skórzaną obrożę. Napis był ledwo widoczny, ale tam był:
Staś Junior.
Serce zamarło mi w piersi.
Czy to tylko zbieg okoliczności?
Staś, tak jak mężczyzna, który wcześniej tu mieszkał? Czy ten husky mógł być jego psem? Ta myśl przeszyła mnie dreszczem. Kasia nie wspomniała nic o psie.
Myślisz, iż przychodzi tu, bo to był jego dom? zapytał Tymek, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
Wzruszyłam ramionami, czując lekkie niepokojące mrowienie.
Może, kochanie. Trudno powiedzieć.
Tego samego dnia, po posiłku, Staś Junior zaczął zachowywać się dziwnie.
Cicho popiskiwał, krążąc po krawędzi ogrodu, jego oczy kierowały się w stronę lasu. Nigdy wcześniej tak nie robił. Teraz wydawało się, iż prosi, żebyśmy za nim poszli.
Mamo, on chce, żebyśmy z nim poszli! Tymek powiedział podekscytowany, sięgając już po kurtkę.
Wahałam się.
Nie wiem, czy to dobry pomysł
No daj spokój, mamo! nalegał. Musimy zobaczyć, dokąd idzie. Weźmiemy telefony i damy znać tacie. No proszę!
Nie chciałam się zgodzić, ale byłam ciekawa. Coś w zachowaniu psa mówiło mi, iż to nie będzie zwykły spacer.
Poszliśmy.
Husky szedł przodem, co chwilę oglądając się, czy nadążamy. Powietrze było rześkie, a las cichy, przerywany tylko trzaskiem gałązek pod naszymi butami.
Jesteś pewien? zapytałam Tymka.
Tak! Tata wie, gdzie jesteśmy odparł.
Szliśmy około dwudziestu minut, coraz głębiej w las. Gdy już miałam zaproponować powrót, pies zatrzymał się nagle na polanie.
Tam zobaczyliśmy lisicę, uwięzioną w sidłach, ledwo się poruszającą.
O Boże szepnęłam, rzucając się do niej.
Była słaba, ledwo oddychała, jej futro było zbite z błota. Pułapka wpiła się w jej łapę, a ona drżała z bólu.
Mamo, musimy jej pomóc! Tymek mówił drżącym głosem.
Wiem odparłam, starając się uwolnić ją z okrutnej pułapki. Husky stał blisko, cicho skomląc, jakby rozumiał jej cierpienie.
W końcu udało mi się otworzyć sidła. Lisica nie ruszała się, tylko ciężko oddychała.
Musimy zawieźć ją do weterynarza powiedziałam, dzwoniąc do Krzysztofa.
Gdy przyjechał, delikatnie owinęliśmy lisicę w koc i zawieźliśmy do lecznicy. Staś Junior oczywiście pojechał z nami.
Weterynarz stwierdził, iż potrzebuje operacji. Czekaliśmy w sterylnej poczekalni, a Tymek siedział przy psie, głaszcząc jego gęstą sierść.
Myślisz, iż przeżyje? zapytał cicho.
Mam nadzieję odparłam, ściskając jego ramię.
Operacja się udała, ale gdy lisica się obudziła, zaczęła wyć, a jej krzyk rozlegał się po całej klinice.
Nikt nie mógł jej uspokoić ani weterynarz, ani Krzysztof. Ale gdy weszłam do sali, zamilkła. Jej oczy spotkały się z moimi, a ona wydała ostatnie ciche skomlenie i ucichła.
Jakby wiedziała, iż pani jej pomogła powiedział weterynarz.
Zabraliśmy ją do domu dwa dni później. Urządziliśmy jej legowisko w garażu, gdzie mogła dojść do siebie. Staś Junior, jak nazwał go