Gdy wprowadziliśmy się do nowego domu, miałam dobre przeczucie. To był nowy rozdział w naszym życiu, na który byłam gotowa. Mój mąż Kamil i ja z euforią myśleliśmy, iż nasz syn Jakub wreszcie będzie miał nowy początek. Niedawno doświadczył przemocy w szkole, a my chcieliśmy zostawić to wszystko za sobą.

2 godzin temu

Kiedy wprowadziliśmy się do nowego domu, miałam dobre przeczucie. To był nowy rozdział w naszym życiu, a ja byłam na to gotowa. Mój mąż, Kamil, i ja cieszyliśmy się, iż damy naszemu synowi, Tymkowi, nowy początek. Niedawno przeżył trudną sytuację z dokuczaniem w szkole i chcieliśmy to zostawić za sobą.

Dom należał wcześniej do starszego pana, Wojciecha, który niedawno zmarł. Jego córka, kobieta po czterdziestce, sprzedała nam go, mówiąc, iż to dla niej zbyt bolesne, by go zatrzymać, i iż choćby w nim nie mieszka od śmierci ojca.

W tych ścianach jest za wiele wspomnień, rozumiecie? powiedziała, gdy pierwszy raz spotkaliśmy się, by obejrzeć dom. Nie chcę, żeby trafił w nieodpowiednie ręce. Chcę, żeby był domem dla rodziny, która pokocha go tak jak moja.

Wiem dokładnie, o czym mówisz, Pani Grażyno, odparłam uspokajająco. Zrobimy z tego domu nasze miejsce na zawsze.

Byliśmy podekscytowani, ale od pierwszego dnia zaczęło się coś dziwnego. Każdego ranka pod drzwiami pojawiał się husky. To był starszy pies, z siwiejącą sierścią i przenikliwymi niebieskimi oczami, które zdawały się patrzeć na wylot.

Słodki psiak nie szczekał ani nie narzekał. Po prostu siedział i czekał. Oczywiście, dawaliśmy mu jedzenie i wodę, myśląc, iż należy do sąsiada. Po posiłku odchodził, jakby to była rutyna.

Mamo, myślisz, iż jego właściciele go nie dokarmiają? zapytał Tymek pewnego dnia w sklepie, gdy kupowaliśmy zapasy na tydzień i jedzenie dla huskyego.

Nie wiem, synku. Może pan Wojciech go karmił i pies przyzwyczaił się do tej trasy?

Tak, to ma sens, zgodził się Tymek, dorzucając do koszka smakołyki dla psa.

Na początku nie przejmowaliśmy się tym specjalnie. Z Kamilem chcieliśmy kupić Tymkowi psa, ale czekaliśmy, aż syn zadomowi się w nowej szkole.

Jednak husky przychodził następnego dnia. I kolejnego. Zawsze o tej samej porze, cierpliwie czekając na ganku.

Czułam, iż to nie był zwykły bezpański pies. Zachowywał się, jakby to był jego dom, a my tylko gośćmi. To było dziwne, ale nie analizowaliśmy tego za bardzo.

Tymek był zachwycony. Widziałam, jak mój syn zakochuje się w tym psie. Spędzali razem cały czas ganiali po podwórku, rzucali patyki lub siedzieli na ganku, rozmawiając, jakby znali się od zawsze.

Patrzyłam przez kuchenne okno, uśmiechając się, jak gwałtownie Tymek związał się z tym tajemniczym psem. To było dokładnie to, czego potrzebował po wszystkim, co przeżył w starej szkole.

Pewnego ranka, głaszcząc psa, Tymek natknął się na jego obrożę.

Mamo, tu jest imię! zawołał.

Podeszłam i uklękłam obok psa, odgarniając trochę sierści, by przeczytać wyblakłą skórzaną obrożę. Napis ledwo był widoczny, ale udało mi się odczytać:

Wojtuś.

Serce zamarło mi w piersi.

Czy to zbieg okoliczności? Wojtuś, jak pan Wojciech, dawny właściciel domu? Czy ten husky był jego psem? Tracy nic o nim nie wspominała.

Myślisz, iż przychodzi tu, bo to był jego dom? zapytał Tymek szeroko otwartymi oczami.

Wzruszyłam ramionami, czując lekki niepokój.

Możliwe, kochanie. Trudno powiedzieć.

Jednak czułam, iż Wojtuś nie był przypadkowym psem. Zachowywał się, jakby tu należał.

Tego samego dnia, po jedzeniu, Wojtuś zaczął się dziwnie zachowywać. Skomlał cicho, krążąc po skraju podwórka, a jego wzrok co chwilę biegł w stronę lasu. Nigdy wcześniej tego nie robił. Teraz wyglądało, jakby prosił, byśmy poszli za nim.

Mamo, on chce, żebyśmy z nim poszli! krzyknął Tymek, już sięgając po kurtkę.

Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł

No proszę, mamo! Musimy zobaczyć, co tam jest. Weźmiemy telefony i damy znać tacie. No dalej!

Nie chciałam iść, ale byłam ciekawa. Pies sprawiał wrażenie, jakby to było coś ważnego.

Poszliśmy.

Husky prowadził, co chwilę oglądając się, czy nadążamy. W lesie było cicho, tylko trzaski gałęzi pod butami przerywały ciszę.

Jesteś pewien? spytałam Tymka.

Tak! Tata wie, gdzie jesteśmy, spokojnie.

Szliśmy około dwudziestu minut, coraz głębiej. Już miałam zawracać, gdy Wojtuś zatrzymał się nagle na polanie.

Tam zobaczyliśmy ją.

Lisicę, uwięzioną w sidłach, ledwo się ruszającą.

O Boże, szepnęłam, biegnąc w jej stronę.

Była słaba, oddychała płytko, a jej futro było zbite z błotem. Pułapka wbiła się w jej łapę, a ona drżała z bólu.

Mamo, musimy jej pomóc! krzyknął Tymek.

Wiem, odpowiedziałam, próbując uwolnić ją z okrutnej pułapki. Wojtuś stał obok, skomląc cicho, jakby rozumiał jej cierpienie.

W końcu udało się. Lisica nie poruszała się od razu. Leżała, ciężko dysząc.

Musimy zawieźć ją do weterynarza, powiedziałam, dzwoniąc do Kamila.

Gdy przyjechał, ostrożnie owinęliśmy lisicę w koc i zawieźliśmy do lecznicy. Wojtuś oczywiście pojechał z nami.

Weterynarz powiedział, iż potrzebuje operacji. Czekaliśmy w sterylnej poczekalni, a Tymek przytulał się do Wojtusia.

Myślisz, iż przeżyje? zapytał cicho.

Mam nadzieję. Jest dzielna.

Operacja się udała, ale gdy lisica się obudziła, zaczęła wyć. Nikt nie mógł jej uspokoić ani weterynarz, ani Kamil. Gdy weszłam do sali, umilkła. Spojrzała na mnie i cicho westchnęła.

Jakby wiedziała, iż pani jej pomogła, powiedział weterynarz.

Zabraliśmy ją do domu dwa dni później. Urządziliśmy jej legowisko w garażu. Wojtuś jak nazwał go Tymek nie odstępował Liski na krok.

Kilka dni później urodziła cztery małe lisiątka. To było najpiękniejsze, co widziałam. A ona pozwoliła nam być przy tym.

Tylko nas dopuszcza do swoich dzieci, mówił Tymek, gdy sprawdzaliśmy, jak się mają. Ufa nam

Idź do oryginalnego materiału