Gdy wprowadziliśmy się do nowego domu, miałam dobre przeczucie. To był nowy rozdział w naszym życiu, a ja byłam na niego więcej niż gotowa. Mój mąż Krzysztof i ja z euforią chcieliśmy dać naszemu synowi, Jakubowi, nowy początek. Niedawno przeżył trudne chwile z powodu szkolnych prześladowań i wszyscy chcieliśmy to zostawić za sobą.

1 tydzień temu

Gdy wprowadziliśmy się do nowego domu, miałam dobre przeczucie. To był nowy rozdział w naszym życiu, a ja byłam na niego gotowa. Mój mąż, Krzysztof, i ja cieszyliśmy się, iż damy naszemu synowi, Jankowi, nowy początek. Niedawno doświadczył przemocy w szkole i chcieliśmy, aby zostawił to za sobą.

Dom należał wcześniej do starszego pana, Stanisława, który niedawno odszedł. Jego córka, kobieta po czterdziestce, sprzedała nam go, mówiąc, iż zbyt bolesne byłoby zatrzymanie domu, a ona sama nie mieszkała tam od śmierci ojca.

Zbyt wiele wspomnień wiąże się z tym miejscem, rozumie pani? powiedziała podczas pierwszej wizyty.

Nie chcę, by trafił w nieodpowiednie ręce. Chcę, aby stał się domem dla rodziny, która pokocha go tak jak moja.

Rozumiem doskonale, Danuto odparłam uspokajająco. Zrobimy z tego domu nasz rodzinny azyl.

Byliśmy pełni zapału, ale już pierwszego dnia zdarzyło się coś dziwnego. Każdego ranka pod drzwiami pojawiał się stary husky. Miał siwiejące futro i przenikliwe niebieskie oczy, które zdawały się patrzeć przez człowieka.

Łagodny pies nie szczekał ani nie narzekał. Po prostu czekał. Oczywiście, dawaliśmy mu jedzenie i wodę, myśląc, iż należy do sąsiadów. Po posiłku odchodził, jakby to była codzienna rutyna.

Mamo, myślisz, iż jego właściciele go nie dokarmiają? zapytał pewnego dnia Janek, gdy w sklepie kupowaliśmy zapasy na tydzień, w tym karma dla psa.

Nie wiem, Janku odparłam. Może poprzedni właściciel naszego domu go karmił i pies się do tego przyzwyczaił?

Tak, to ma sens zgodził się chłopiec, dorzucając do koszyka psie przysmaki.

Na początku nie przywiązywaliśmy do tego wagi. Z Krzysztofem chcieliśmy kupić Jankowi psa, ale postanowiliśmy poczekać, aż syn zadomowi się w nowej szkole.

Lecz husky wracał następnego dnia. I kolejnego. Zawsze o tej samej porze, cierpliwie czekając przy ganku.

Miało się wrażenie, iż to nie był zwykły bezpański pies. Zachowywał się, jakby to był jego dom, a my tylko przejściowi goście. Dziwne, ale nie zastanawialiśmy się nad tym zbyt długo.

Janek był zachwycony. Widziałam, jak z dnia na dzień przywiązywał się do huskyego. Biegał z nim po podwórku, rzucał patyki, a czasem po prostu siedział na ganku i opowiadał mu różne historie, jakby znali się od zawsze.

Patrzyłam przez kuchenne okno, uśmiechając się na widok tej niezwykłej więzi. To było dokładnie to, czego Janek potrzebował po trudnych doświadczeniach w starej szkole.

Pewnego ranka, głaszcząc psa, Janek natrafił na obrożę.

Mamo, tu jest jakieś imię! zawołał.

Podeszłam i przykucnęłam obok psa, odgarniając futro zasłaniające zniszczoną skórzaną obrożę. Napis był ledwo widoczny, ale można było go odczytać:

**Staś Junior.**

Serce zamarło mi w piersi.

Czy to tylko zbieg okoliczności?

Staś, tak jak poprzedni właściciel domu. Czyżby ten husky był jego psem? Przebiegły mnie ciarki. Danuta nie wspomniała nic o psie.

Myślisz, iż przychodzi tu, bo to był jego dom? zapytał Janek, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.

Wzruszyłam ramionami, czując lekkie niepokojące mrowienie.

Możliwe, kochanie. Trudno powiedzieć.

Jednak tego dnia, po posiłku, Staś Junior zaczął zachowywać się inaczej. Skomlał cicho, krążąc po skraju podwórka, a jego wzrok co chwilę biegł w stronę lasu. Nigdy wcześniej tak nie robił. Wyglądało na to, iż chce, żebyśmy poszli za nim.

Mamo, on chce, żebyśmy z nim poszli! Janek już sięgał po kurtkę.

Wahałam się.

Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł

Proszę, mamo! Musimy sprawdzić, gdzie nas prowadzi! Weźmiemy telefony, napiszemy tacie. No proszę!

Nie chciałam się zgadzać, ale ciekawość wzięła górę. W zachowaniu psa było coś pilnego, coś więcej niż zwykła przechadzka.

Ruszyliśmy za nim.

Husky szedł przodem, co jakiś czas oglądając się, by upewnić się, iż nadążamy. W lesie panowała cisza, przerywana tylko trzaskiem gałęzi pod naszymi butami.

Jesteś pewien? spytałam Janka.

Tak! Tata wie, gdzie jesteśmy.

Szliśmy około dwudziestu minut, coraz głębiej w las. Już miałam zaproponować powrót, gdy Staś zatrzymał się nagle na małej polance.

I wtedy zobaczyłam.

Była tam lisica, uwięziona w sidłach, ledwo się poruszająca.

O Boże wyszeptałam, rzucając się ku niej.

Była osłabiona, z płytkim oddechem, a jej futro było zbite z błotem. Pułapka wbiła się w łapę, a ona drżała z bólu.

Mamo, musimy jej pomóc! głos Janka się załamał.

Wiem, wiem powiedziałam, próbując uwolnić ją z okrutnej pułapki. Husky stał obok, skomląc cicho, jakby rozumiał jej cierpienie.

W końcu udało mi się otworzyć sidła. Lisica nie poruszała się od razu, tylko leżała, ciężko oddychając.

Musimy zawieźć ją do weterynarza powiedziałam, sięgając po telefon, by zadzwonić do Krzysztofa.

Gdy przyjechał, ostrożnie owinęliśmy lisicę w koc i zawieźliśmy do lecznicy. Staś oczywiście pojechał z nami.

Wyglądało na to, iż nie zamierza opuszczać lisicy, nie po tym wszystkim.

Weterynarz stwierdził, iż potrzebuje operacji. Czekaliśmy w sterylnej poczekalni, a Janek siedział obok huskyego, głaszcząc jego gęste futro.

Myślisz, iż przeżyje? zapytał cicho.

Mam nadzieję, synku. Jest silna, a my zrobiliśmy, co w naszej mocy.

Operacja się udała, ale gdy lisica się obudziła, zaczęła wyć, a jej krzyk rozlegał się po całej klinice.

Weterynarz nie mógł jej uspokoić, ani Krzysztof. Gdy jednak weszłam do sali, zamilkła. Jej spojrzenie spotkało się z moim, wydała jeden cichy skowyt i ucichła.

Jakby wiedziała, iż pani jej pomogła

Idź do oryginalnego materiału