Kiedy obcy staje się bliski: historia mężczyzny bez imienia i kobiety, która przywróciła mu siebie
— Żadnych dokumentów? Ani paszportu, ani choćby imienia? — Jadwiga Kowalska zmarszczyła brwi, wpatrując się w kartę pacjenta. Głos miał spokojny, ale w oczach była niepokój.
— Nic — pokręciła głową starsza pielęgniarka. — Znaleźliśmy go na ławce w parku. Tej nocy było prawie minus dwadzieścia stopni, temperatura jego ciała była krytyczna. Ma też krwiaka na potylicz — pewnie uderzył się. Ale najważniejsze, iż przeżył.
Jadwiga spojrzała na mężczyznę — około czterdziestki, blada twarz, siwizna w zarostu. Leżał pod kroplówką, oddychał równo. Wyglądał schludnie, nie jak ktoś z ulicy. Czyste ręce, obcięte paznokcie — na pewno nie włóczęga.
— Piąty dzień tu jest. Policja sprawdza bazy — zero trafień. jeżeli się nie wyjaśni, trafi do ośrodka socjalnego — westchnął dyżurny lekarz.
— Mogę z nim porozmawiać? — niespodziewanie zapytała Jadwiga. Coś ją tu przyciągało. Intuicja. A może coś więcej.
— Dzień dobry. Jak się pan czuje? — weszła do sali z uśmiechem.
— Dziękuję, lepiej. Wie pani, śniło mi się dziś… jakbym szedł przez pole. Rosły tam dziwne rośliny, nie widziałem ich nigdy. Dotykałem liści, badałem… — jego głos był łagodny.
— To dobry znak — zmierzyła mu ciśnienie. — Może pamięć wróci. Jak mam pana nazywać?
Mężczyzna zamyślił się.
— Jan… Chyba jestem Jan.
Kilka dni później siedział na łóżku, spuszczając wzrok.
— Jutro wypis. I wie pani, co jest najgorsze? Nie to, iż nie pamiętam… Ale iż nie wiem, dokąd iść. Kim jestem, po co, gdzie moje miejsce?
Jadwiga długo patrzyła w jego szare, spokojne oczy, aż w końcu powiedziała:
— Mam wolny pokój. Zostanie pan u nas. Dopóki się nie rozjaśni.
— Kogo ty do domu przyprowadzasz?! — oburzył się jej syn Krzysiek. — Mamo, on jest nikim! choćby siebie nie zna!
— Czasem trzeba po prostu zaufać — odparła cicho. — Czuję, iż nie jest zagrożeniem. Przeciwnie — to on się boi.
Jan starał się nie przeszkadzać. Wstawał wcześnie, jadł osobno, mył naczynia, naprawiał kran. Był jak cień — obecny, ale niewidzialny.
Aż pewnego dnia, gdy Krzysiek wrócił ze szkoły wściekły, wszystko się zmieniło.
— Spaliłem klasówkę — mruknął.
— Pomóc ci? — zaproponował Jan. — Matematyka to język. jeżeli go zrozumiesz, wszystko staje się proste.
Przez nieufność chłopaka przebiła iskra nadziei. Dwie godziny później Krzysiek patrzył na Jana z podziwem:
— Pan chyba jest nauczycielem?
— Nie wiem… Ale dziękuje.
Później Ewa, przyjaciółka Jadwigi, opowiadała zdumiona:
— Twój Jan uratował mi kontrakt! Wszystkie kwiaty w biurze klienta więdły — on w dwa dni znalazł błąd w składzie wody. Jakby rozmawiał z roślinami!
— Może jest botanikiem? — zdziwiła się Jadwiga.
— Sam nie wie. Ale mówi o nich… jak o żywych. Nie tylko dba — czuje.
Pewnego wieczoru Krzysiek wpadł do kuchni:
— Mamo, on gra na fortepianie! Po prostu usiadł i zaczął „Nokturn” Chopina! Nigdy czegoś takiego nie słyszałem!
— Nie grałem wcześniej — powiedział zawstydzony Jan. — Palce same pamiętały.
Nocami chodził po pokoju, nie dając sobie spokoju.
— Czuję, iż to już blisko. Twarze, miejsca, zapachy… ale jak niemy film. Brakuje dźwięku. I światła.
Minęły trzy miesiące.
Pewnego dnia na targu obcy mężczyzna zatrzymał ich:
— Marek! To pan! Marek Nowak!
— Pomyłka — gwałtownie odpowiedziała Jadwiga. — To Jan.
— Nie! To Marek Nowak, doktor botaniki! Spotkaliśmy się na sympozjum!
Jan milczał. W końcu szepnął:
— Nie wiem… Może. Ale boję się pamiętać. A jeżeli w przeszłości było coś złego?
Wieczorem zadzwonił dzwonek. W drzwiach stał szczupły mężczyzna:
— Tomasz Bielecki. Detektyw. Szukam naukowca — zaginął rok temu. Ktoś pana rozpoznał.
Jan wyszedł w milczeniu.
— Pan to Marek Nowak?
— Nie wiem. Mam amnezję.
Detektyw podał zdjęcie. To był on. Tylko inny. Elegancki garnitur, okulary. Obok — kobieta z zimnym spojrzeniem.
— To pańska żona. Anna. Ona mnie wynajęła.
Gdy zostali sami, Jan szepnął:
— Nie pamiętam jej. I nie chcę. Gdy byłoby tam coś dobrego… czy dałoby się to zapomnieć?
Później Anna przyszła sama. Chłodna, opanowana. Nie pocałowała go. Nie przytuliła. Tylko usiadła.
— Wracasz ze mną.
— Nie jestem gotowy.
— Wyjeżdżamy jutro. Koniec tej farsy.
— A kim jest Artur Zieliński?
— Skąd znasz to nazwisko?! — po raz pierwszy głos jej zadrżał.
— Chcę wiedzieć wszystko. O projekcie. O zdradzie.
Nocą przyszedł do Jadwigi.
— Pamiętam. Nie wszystko, ale najważniejsze. Ten zeszyt… — pokazał poplamione notatki. — To moje wzory, odkrycia. Nowy gatunek roślin o unikalnych adekwatnościach. Artur chciał je ukraść. Anna była w to wmieszana. Usłyszałem ich rozmowę. Wyjechałem do lasu — myślałem, iż znajdę dowody. Ale tam… upadek, uderzenie, ciemność.
Rano Krzysiek wpadł jak burza:
— Mamo! On słyszał, jak Anna rozmawiała z Arturem! Chcą go zabrać, zanim cokolwiek udowodni!
— Za późno — spokojnie odparł Jan. — Wszystko jest tutaj. Ten zeszyt to moja broń. Idę na policję. Albo do uczelni. Prawda musi wyjść na jaw.
Anna wróciła.
— Marek, jedziemy.
— Nie.
— Nie rozumiesz, z kim igrasz…
— Właśnie iż teraz rozumiem. Żegnaj.
Gdy zatrzasnęła drzwi, spojrzał na Jadwigę.
— Zostanę. jeżeli pozwolisz.
— Pozwalam. Zawsze.
Pół roku później na ich balkonie stały dziesiątki doniczek. Krzysiek zdał maturę, Jadwiga się uśmiechała.
— Nie sądziłam, iż jedno spotkanie zmieni wszystko.
A kiedy pierwsze promienie wiosennego słońca padły na ich dom, Jan zrozumiał, iż prawdziwe życie nie zaczyna się od pamięci, ale od serca.