Pewnego wczesnego ranka, gdy słońce leniwie wznosiło się nad horyzontem, zalewając wioskę ciepłym złotym blaskiem, powietrze wypełniała świeżość rosy, zapach kwitnącej koniczyny i ziemi. W tej sielskiej scenerii rozległ się uparty głos małej Zosi dziewczynki z oczami jak błękitne niebo i jasnymi warkoczykami:
Babciu, ile można czekać? Obiecałam koleżankom, iż przyjdę! Chcemy iść nad rzekę pluskać się, pływać i śpiewać piosenki na brzegu! Woda jest taka przejrzysta, iż widać każdą rybkę! Proszę!
Siedząc na stołku przy ogrodzie, Helena Stanisławowa ciężko westchnęła, ocierając pot z czoła. Jej dłonie, poorane zmarszczkami jak mapa przeżytych lat, mocno ściskały motykę. Z mieszaniną zmęczenia i czułości spojrzała na wnuczkę wzrokiem pełnym troski i miłości.
Zosieńko, moja droga szepnęła babcia twoje koleżanki mają duże, gwarne domy i troskliwych rodziców. A my mamy tylko siebie. jeżeli mi nie pomożesz w ogrodzie, kto to zrobi? Warzywa same nie wyrosną, a chleb nie spadnie z nieba.
Zosia spuściła wzrok, ale w jej oczach nie było rozpaczy, tylko twarde postanowienie. Wiedziała: jeżeli gwałtownie skończy pracę, zdąży pobawić się z przyjaciółkami. Zaciąwszy usta, zabrała się za pielenie, wyrywając chwasty z grządek, które odbierały siły delikatnym pędom ogórków. Każdy wyrwany chwast był ofiarą, którą składała dla odrobiny szczęścia.
Gdy skończyła, wstała, otrzepała kolana i zawołała radośnie:
Babciu, już po wszystkim! Mogę iść?
Idź, ptaszyno skinęła staruszka. Tylko nie przedłużaj, może zacząć padać.
Zosia pomknęła polną drogą, zostawiając za sobą dźwięczny śmiech, który dzwonił jak dzwoneczek w porannej ciszy. Helena patrzyła za nią, a serce ściskało się jej bólem. Skąd u niej tyle energii? myślała. Skąd to światło, które nie gaśnie, mimo wszystko?
W tym momencie pod płot podeszła sąsiadka, Wanda Bronisławowa, kobieta o dobrych oczach i ciepłym sercu.
Helu szepnęła dziś widziałam Ewę na targu. Była z jakąś paczką, w bardzo krótkiej spódnicy i z mocnym makijażem. Powiedziała, iż potrzebuje Zosi.
Helena zbladła, jakby coś w niej pękło.
Wróciła wyjąkała. Po latach milczenia, po tym, jak zostawiła syna i córkę A teraz nagle chce ją zabrać?
Powiedziałam jej: Dwanaście lat cię nie było, a teraz chcesz zabrać dziecko?. Roześmiała się, jakby to był żart. Jakby Zosia była rzeczą, którą można wziąć, kiedy się chce.
Co ja teraz zrobię? rozpłakała się Helena. Ona jest matką w papierach, a ja tylko babcią. Nie mam praw, ale całe moje serce należy do Zosi. Wychowałam ją od pieluch, karmiłam, gdy nie było mleka, nocami czuwałam przy jej łóżku, gdy chorowała. A teraz ona wraca i chce zabrać dziecko?
Strach ściskał jej serce. Kręciło się w głowie, przed oczami migały ciemne plamy, ciśnienie rosło. Helena osunęła się na ławkę, przyciskając dłoń do piersi. Jedna myśl nie dawała spokoju: prawo jest po stronie Ewy, ale co znaczy miłość przed sądem?
Ewa wdarła się w ich życie jak huragan. Syn Heleny, Tadek, zakochał się w niej po uszy. Ale Ewa brała tylko to, co chciała pieniądze, uwagę ale nie miłość. Helena od początku wiedziała: to nie żona dla syna, tylko drapieżnica, która wysysa z niego życie.
Wszystko się zmieniło: Ewa urodziła, oddała Zosię babci i zniknęła. Tadek, wyczerpany i blady, czasem przyjeżdżał, ale w jego oczach nie było już dawnego blasku.
Synu spytała kiedyś matka czemu tak wyglądasz? Przecież dobrze zarabiasz?
Mamo odparł cicho wszystkie pieniądze idą na Ewę. Dla mnie nic nie zostaje.
Niech żyje skromniej! wybuchnęła Helena.
Ale rozmowę przerwała choroba niedługo Tadka zabrano do szpitala. Diagnoza była wyrokowa. Przed śmiercią wyznał matce:
Mamo, Zosia nie jest moją córką. Ewa zdradzała mnie z Władkiem, moim najlepszym przyjacielem. Wiedziałem, ale przyjąłem ją dla Zosi.
Helena płakała, świat się walił, ale nie oddałaby dziewczynki za nic. Zosia była jej sensem, euforią i bólem naraz.
I teraz, po latach, na progu stanęła Ewa z zimnym spojrzeniem i bezlitosnym zamiarem.
W tej chwili podjechała taksówka. Wysiadła z niej kobieta w drogim ubraniu, z lodowatym uśmiechem:
Dzień dobry, Heleno Stanisławowo powiedziała sucho, nie patrząc w oczy. Zabieram Zosię. Za dużo dla waszego wieku. W mieście będzie miała lepszą szkołę, zajęcia.
Negocjacje ciągnęły się godzinami. Ewa groziła i manipulowała, aż Helena oddała wszystkie oszczędności na szkolną wyprawkę, buty, książki. Dom opustoszał, euforia zniknęła, na obiad została tylko ziemniaki z ogródka.
Ale Wanda przyszła z pomocą:
Sprzedawajcie przetwory z piwnicy radziła.
Na targu ludzie chętnie kupią.
Zosia ma talent do handlu!
Tak zaczęła się nowa historia: babcia, wnuczka i ciocia Wanda sprzedawały słoiki z ogórkami, pomidorami i papryką na rynku. Siedmioletnia Zosia okazała się świetną sprzedawczynią jej uśmiech i uprzejmość przyciągały klientów.
Jesteś cudowna! zachwycała się Wanda. Tyle sprzedałaś w jeden dzień! Kupimy ci nowe buty nie będziesz chodzić w gumowcach jak na działce.
Pewnego dnia przy ich stoisku stanął wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce. Jego twarz wydała się Wandzie znajoma. Serce zabiło mocniej.
Władek? zawołała. Przyjaciel Tadka!
Mężczyzna spojrzał na Zosię i spytał cicho:
Czyja to dziewczynka?
To Zosia, córka Tadka.
On umarł na raka.
Władek zamilkł, ból przemknął mu przez oczy. Potem spojrzał na Zosię i coś w nim pękło.
Zosiu powiedział łag