
to _musiał_ być ten język, no. :)))
A poza tym dziesiąty dzień ferii spędziłam biegając w towarzystwie mamy po sklepach z kabinami prysznicowymi. Bo pojawił się pomysł, żeby jednak wymienić jej w końcu wannę na prysznic - i mama jak zwykle skacze ze skrajności w skrajność, od "nie potrzeba mi żadnego prysznica, świetnie sobie radzę z wchodzeniem do wanny" do "ale jak ja wejdę do tego 10 cm wysokości brodziku, nie wejdę, chcę kabinę walk-in". Konstrukcyjnie: od "ja nie chcę żadnego remontu, bo się kurzy" do "to niech już kują wszystko, łącznie z elektryką w całym mieszkaniu". Pomiędzy skrajnościami, oczywiście, nie ma nic, a przeskok z jednej w drugą odbywa się w jednym zdaniu złożonym, gdzieś pomiędzy wielką literą a kropką.
Po powrocie ze sklepów połknęłam pospiesznie parówki z jakąś odstałą już musztardą - przez co teraz cierpię - i dałam radę tylko wysłać list do Agnieszki i napisać list do Moniki. Ten ostatni wyślę jutro. Zastanawiam się nad trzema dotąd napisanymi listami i obstawiam, iż raczej będziecie nimi rozczarowane. No ale. Obiecywałam list, nie satysfakcję.
Jedna z moich sióstr poprosiła mnie o odszukanie wszelakich zdjęć ukazujących naszych babcię i dziadka. No to idę szukać.
1124.