Szaleńcy. Kiedy zdecydowali się na remont XIX-wiecznego dworku, miejscowi wymieniali zatroskane spojrzenia i potrząsali głowami z niedowierzaniem. – Przecież to jest rudera, grozi jej zawalenie. Kto miałby w sobie tak dużo determinacji, żeby ją odbudować i zamieszkać w tym miejscu? Nie do wiary! – mawiali sąsiedzi dworu. Rodzinie Lorenzów nie brakowało ani motywacji, ani siły do pracy, chociaż ta momentami była nadludzka. W pracę włożyli kilkadziesiąt lat życia i całe swoje serca. W końcu udało się – dwór ożył, a teraz kusi zapachem nowych dębowych belek na sufitach i hortensji w ogrodzie, a przede wszystkim pokazuje, jak wielką siłę mają marzenia.
Tadeusz Dąbrowski miał nie lada orzech do zgryzienia. Na świecie pojawił się już siódmy jego potomek, a on jeszcze nie zorganizował dla całej rodziny porządnego domu, takiego z ogrodem, który na wiosnę da dzieciom przestrzeń na zabawy w chowanego i berka; i sadem, który w lecie stanie się źródłem słodkich owoców i cienia dla zmęczonych słońcem domowników. Szukał i szukał, aż w końcu nadarzyła się niebywała okazja – w okolicach Krakowa, w pobliskich Michałowicach stał drewniany domek po Kołłątajach – co prawda nie zbyt duży, ale z okazałą działką i przy odrobinie wysiłku można go przerobić na większy dwór lub wybudować obok solidniejszy.
Dąbrowski rachował, przeliczał i zastanawiał się, co zrobić, aby cała jego rodzina mogła korzystać z uroków wsi, nie śpiąc jeden na drugim. W końcu wymyślił! Zatrudnił Teodora Talowskiego, całkiem zręcznego architekta, który nie jeden zgrabny dwór już miał na swoim koncie i zamówił u niego projekt domu – obszernego, podmurowanego, z kilkoma sypialniami i salonem – skrojonego w sam raz na jego potrzeby.
Dwór w Michałowicach to dzieło Teodora Talowskiego, jednego z największych polskich architektów przełomu XIX i XX wieku.
W czasach swojej świetności artysta był rozchwytywany, a o jego projekty zabiegali zarówno duchowni, jak i przemysłowcy i ziemianie – na swoim koncie ma ponad 70 koncepcji kościołów, 16 kamienic w Krakowie (np. kamienica Festina Lente przy ul. Retoryka 7, kamienica Pod śpiewającą żabą przy ul. Retoryka 1 czy kamienica Pod pająkiem), a także liczne wille, pałace, szpitale, a choćby grobowce.
Dworek wyszedł Talowskiemu całkiem kształtny i oryginalny. Gospodarz nie mógł narzekać, bo w całej okolicy próżno by szukać drugiego takiego samego. Cegła, z której powstał, wieża i łuki przy oknach przypominają czasy średniowieczne, co w połączeniu z grubymi murami kojarzy się z wielowiekową tradycją i solidnością, której nie pokonają żadne armaty czy napastliwi wrogowie.
Dobrze musiało się żyć Dąbrowskim w swoim nowym domu, obwarowanym pasem zieleni – drzewami kilkukrotnie wyższymi od człowieka i krzewami dzikiego bzu. W ciągu dnia dzieci bawiły się w salonie lub ogrodzie, a obiady przyjmowali z całą rodziną w jadalni, gdzie na prośbę żony Dąbrowskiego Talowski zaprojektował balkon, z którego muzykanci przygrywali podczas uroczystych obiadów. Święta w domu Dąbrowskich obowiązkowo więc były połączone z muzyką, do której obok sztuki mieli szczególne upodobanie, a także z czasem spędzanym w prywatnej kaplicy, ulokowanej pod wieżą. Cała rodzina była bowiem bardzo pobożna – syn został benedyktynem, a trzy córki poświęciły się życiu zakonnemu.
Po jednym pokoleniu Dąbrowskich, nastało kolejne. Kiedy w 1903 roku zmarł Tadeusz, majątek przejął jego syn. Historia zapamiętała go jako patriotę, który gościł w swoim domu walczących o niepodległość żołnierzy.
Szczęście, iż Tadeusz Dąbrowski nie dożył chudych czasów swojego ukochanego dworu, bo serce pękłoby mu z rozpaczy. Widmo upadku zawisło nad posiadłością w 1947, kiedy objęła go nacjonalizacja. Później, kiedy w majątku pojawił się bank i Gminna Spółdzielnia, umilkł dziecięcy śmiech i nikt już nie zastanawiał się, która etiuda umili kolację. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść.
W 1979 ogień przyszedł nie wiadomo skąd. gwałtownie zaczął się rozprzestrzeniać, zajął okna, drzwi, drewniane podłogi, potem krokiew po krokwi połykał dach. Płomienie tańczyły po całej posiadłości, a był to taniec dość żywiołowy, bo w ciągu kilku godzin obrócił w ruinę niemal cały majątek i już nie było czego ratować.
Tak stał ten niegdyś piękny, michałowicki dwór przez długie lata, a kolejne pokolenia nastolatków zaznaczały w nim swoją obecność napisami na ścianach i niedopałkami papierosów. Po dawnym salonie nie zostało ani śladu, a w jego sercu wyrosły dzikie krzewy i bluszcz. Nagie, osmolone belki straszyły swoim wyglądem i tylko dumne kominy sterczały nad tą ruiną.
W końcu pojawili się Oni. Wycięli chaszcze, usunęli gruz, na nowo postawili krokwie. Był rok 1985 i każdego materiału budowlanego jak na lekarstwo. – Szaleńcy – mówi o nowych właścicielach mieszkańcy Michałowic i nikt nie wierzył w to, iż im się uda, iż dzieło Talowskiego na nowo będzie podziwiane.
W prace włożyli kilkadziesiąt lat swojego życia. Na szczęście Stanisław, nowy gospodarz był inżynierem, a Dąbrowscy zostawili po sobie wiele zdjęć i dokumentów upamiętniających dwór i rozkład jego pomieszczeń, co dawało pewną iskierkę nadziei, iż przy mobilizacji całej rodziny, dużych nakładach czasu i finansów, odbudowa powiedzie się.
Lorenzowie zabrali się do pracy. Kamień po kamieniu odbudowywali majątek, a sami zamieszkali w prowizorycznych barakach przy dworze. Na początku prace wykonywali z doskoku. gwałtownie jednak nowy dom całkiem ich pochłonął, także sprzedali dom i mieszkanie w krakowskiej kamienicy i osiedli w Michałowicach na stałe. Podobnie jak Dąbrowscy kochali sztukę i muzykę, dlatego z pieczołowitością i dbałością o każdy detal, chcieli odtworzyć dawną rezydencję. I tak drewniane krokwie wróciły na swoje dawne miejsce, symboliczny balkon pojawił się w jadalni, a do salonu wniesiono duży stół – symbol jedności rodziny i wspólnego ucztowania.
sss
W nowym dworze nie zabrakło też śladu po piecu kaflowym i kominku, który chociaż dzisiaj nie daje ciepła, zachwyca bogactwem ornamentów, tak bliskich twórczości Talowskiego i ukochanych przez niego motywów roślinnych.
Lorenzowie nie tylko bazowali na dawnych projektach, ale również dodali do nowej aranżacji swoje pomysły. Stanisław, senior rodu, wymyślił pewnego dnia, iż zaraz obok domu, nad parowem zbuduje mostek, który będzie wyglądał jak korona zwieńczająca bujną roślinność ogrodu. Jak pomyślał, tak zrobił, a efekt budzi dzisiaj automatyczne skojarzenia z Monetem i jego pełnymi magii impresjonizmu mostkami. Kto wie, może nowy element w ogrodzie był jednak ukłonem w stronę Talowskiego, któremu parów przy dworze przypominał Nil?
Talowski, oprócz upodobania do elementów roślinnych, lubił motywy egipskie. Ta osobliwa sympatia ma podobno swoje korzenie w dzieciństwie, które architekt spędzał w Kolbuszowej. Tam polubił zabawy przy strumyku o nazwie Nil. Podobnie jak faraon, również Talowski jeszcze za życia wybudował sobie grobowiec, w którym ostatecznie spoczął z żoną. Do dzisiaj na krakowskich Rakowicach możemy podziwiać jego dzieło – sfinksa trzymającego łapę na czaszce, przez którą przepleciony jest wąż.
Dzisiaj dwór w Michałowicach jest chlubą rejonu, a przede wszystkich rodziny Lorenzów, która dokonała niemożliwego i tym samym udowodniła, iż marzenia warto, a choćby trzeba realizować. Teodor Talowski na pewno pękałby z dumy, widząc jak jego dzieło rozkwitło na nowo, zachowując przy tym XIX-wieczny szyk i tak bliskie jego sercu detale.
W 2007 roku Stanisław i Jacek Lorenzowie zostali uhonorowani nagrodą Prezydenta Miasta Krakowa Honoris Gratia za zasługi pro publico bono. W czerwcu 2023 roku w ramach Dni Dziedzictwa Kulturowego otworzyli drzwi swojego domu dla wszystkich chcących choć na chwilę poczuć magię tego miejsca i zanurzyć się w pokrzepiającej opowieści o rodzinie, dla której słowo „niemożliwe” nie istnieje, a dzięki wspólnej pracy i determinacji są w stanie ożywić choćby XIX-wiecznego kolosa.