pragnę złożyć. Po pierwsze, oświadczam, iż kwitną lipy. W maju.
Po drugie, oświadczam, iż zadźwigałam dziś na pocztę całą siatę opakowanych książek, ale pani oświadczyła, iż do euroskrzynek nie da rady i muszę je przepakować. Więc ci, którzy mają wyjmować książki ze skrzynki na listy (a nie dostać paczkę do rąk własnych albo na hm recepcji odebrać) muszą poczekać jeszcze kilka dni. Trudno.
W ogóle mam problem z niewyrabianiem na zakrętach. Wyszłam dziś do pracy godzinę wcześniej i ledwie zdążyłam, nie zdoławszy po drodze załatwić ani jednej z zaplanowanych spraw. Za to spotkałam gawronię. Jak widać, małe gawronięta nie umieją latać ani chodzić. One od razu _kroczą_.
Mama latała koło niego, ale dopóki stałam, nie przyleciała nakarmić. Więc poszłam. Ale nie wiem, czy przeżyje.
Popołudnie (po absolutnie fascynującej :P pracy) spędziłam podlewając ogród. U nas ciągle susza. I to taka sucha susza, trawa już wysycha. Trochę to widać na zdjęciach z gawroniątkiem.
A meszki gryzą dalej w najgorsze i niestraszne im żadne tam deety czy jak to się nazywa. Pryskałam się dziś trzy razy w ciągu dwóch godzin i nie przeszkodziło mi to w posiadaniu meszek w oczach, uszach, nosie i gdzie nie jeszcze. Jedną usiłowałam zabić. Walnęłam raz - nic, lezie. Walnęłam drugi - lezie dalej. Walnęłam trzeci - bez zmian. W końcu złapałam i rozdusiłam na miazgę, może nie wstanie?
A kostka dalej czerwona i minimalnie jeszcze spuchnięta.
949.