kazanie, czelendż i takie tam, no.
Czuwanie przez Zesłaniem Ducha Świętego upłynęło mi dość hm burzliwie.
Powiedzieć, iż posypały się gromy z nieba, to nic nie powiedzieć. Noc robiła się jasna jak dzień
Straszny De na kazaniu usiłował nas przekonać, iż gdyby nie było Ducha Świętego, nic by to w naszym życiu i tak nie zmieniło. Jakoś tak mi to zabrzmiało jak "i tak nikt nie słuchał, co było w ewangelii", w domyśle: macie w d ewangelię, spłoniecie w piekle amen. A argument, iż w śpiewniku religijnym, który znajduje się w posiadaniu Strasznego De, jest tylko 7 pieśni do Ducha Świętego - jakoś słabo mnie przekonał. Widać stary śpiewnik, sprzed rozruszania się Odnowy jeszcze... BTW ten sam śpiewnik miał zawierać 27 kolęd. Tylko? Zaprawdę, marny to śpiewnik.
Abstrahując od liturgii, wracając do zapowiedzianego wczoraj kanapkowania:

Przepis jak przepis, pomysł na motylkowe wiosenne kanapki był dla mnie zupełnie nowy i genialny w swej prostocie.
Pasta z dowolnego twarożku z dużą ilością świeżego koperku
Z innych zadań czelendżowych:

