Przyszedł do swojego siedemdziesiątego urodzin, mając na koncie troje dzieci. Jeden z nich, Piotrek, i Marek, oraz córka niezwykła Ludmiła, imię które w Polsce spotyka się rzadko. Żona, Marta, odeszła trzydzieści lat temu, a on nigdy nie poślubił ponownie. Nie udało mu się, nie znalazł, po prostu los nie sprzyjał można by wymienić tysiąc powodów, ale po co? Nie miał wtedy czasu w rozważania.
Dwoje chłopców to były małe huragany i sprytni łobuziaki. Szkoły zmieniał częściej niż rękawiczki, aż w końcu trafił na wybitnego nauczyciela fizyki, który odkrył w nich talent do liczb i eksperymentów. I to wszystko wszystkie bójki, kłótnie i kłopoty zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Ludmiła też miała swoje problemy. Nie potrafiła dogadać się z rówieśnikami, a szkolny psycholog już namawiał ojca, by zabrał ją do psychiatry. Wtedy do szkoły przybył nowy nauczyciel języka polskiego, który założył koło dla początkujących pisarzy. I nagle dziewczynka pisała od świtu do zmierzchu. Jej opowiadania najpierw pojawiały się w szkolnej gazetce, a później w miejskich klubach literackich.
W skrócie chłopcy po szkole dostali stypendium na prestiżowy uniwersytet przy wydziale fizykomatematycznym, a Ludmiła poszła na wydział literacki. Ojciec został sam. Zauważył to dopiero, kiedy wokół zapanowała cisza tak głośna, iż aż wilk by wył. Zajął się wędkarstwem, ogrodnictwem i hodowlą świń. Miał spory ogród nad rzeką Łyną, więc zarabiał przyzwoicie. Okazało się, iż inżynier w fabryce w Olsztynie dostaje mniej niż on!
Mógłby więc pomóc dzieciom kupić im tanie, ale niebieskie samochody, dorzucić na drobne wydatki i kupić porządną odzież. Ostatecznie jednak czasu miał jeszcze mniej niż kiedyś, bo gospodarskie obowiązki i handel pochłaniały go bez reszty. Lubił to, więc minęło kolejne dziesięć lat i znów nadszedł jubileusz siedemdziesiątka.
Chciał go uczcić w samotności. Chłopcy już mieli własne rodziny, ale pracowali nad tajnym projektem dla Ministerstwa Obrony i nie mogli wyjechać na weekend. Ludmiła nieustannie jeździła na sympozja literackie. Nie zamierzał więc ich niepokoić zaproszeniami.
Sam sobie, myślał. Nie ma co świętować. Sam, sam Przejrzę gospodarstwo, a wieczorem wypiję szklaneczkę whisky i wspomnę Martę, opowiadając jej, jakie wyrośliśmy dzieci.
Nadszedł dzień. Wstał od świtu, by sprawdzić świnie specjalny odżywczy pożytek wymagał porannej kontroli. Gdy wyszedł na podświetloną jeszcze gwiazdami polanę przed domem, natknął się na coś dziwnego pośrodku trawnika. Był to wydłużony przedmiot owinięty w brezent.
Co to ma być?! zawołał, gdy nagle
włączyły się reflektory! Oświetliły pole i ludzi, którzy wyłonili się zza rogu domu. To byli jego synowie z żonami i wnukami, kilka dalszych krewnych oraz Ludmiła w towarzystwie wysokiego pana w okularach z grubymi szkłami. Wszyscy trzymali balony, dmuchali w słomki i przyciskali przyciski brzęczących pistoletów z sprężonym powietrzem. Krzyczeli, machali rękami i rzucali się w objęcia:
Wszystkiego najlepszego! Tato!
Zapomniał o tajemniczym przedmiocie, bo huragan go otoczył. Żony rzuciły się, by nakryć stół. Ludmiła podeszła i rzekła:
Poczekaj, tato, pozwól, iż zakryję ci oczy?
No dobra, niech tak będzie zgodził się.
Zawiązała mu sztywny kawałek materiału na potylicę i po obrocie kilku razy wkoło poprowadziła go w nieznane.
Co jeszcze wymyśliliście? pytał, choć nie spodziewał się odpowiedzi.
Prezent dla ciebie odparł jeden z synów.
Mam nadzieję, iż tani? dodał niepewnie. Nic nie potrzebuję.
Spokojnie, tato wtrącił drugi. To mała, tania bajerka. Tylko znak, iż myślimy o tobie.
Zabrali go przy tym przedmiot, a Ludmiła zerwała opaskę. Z głośników popłynęła podniosła muzyka, a bębny dudniły jak serce na weselu. Dzieci podbiegły, zerwały brezent i odsłoniły… Oldsmobile F88!
Mężczyzna prawie stracił przytomność, ledwie nie spadł na ziemię, ale ktoś podłapał go i postawił na krześle. Powtarzał jedno:
O mój Boże, Boże, Boże
Tato, uspokój się polewał go wodą Ludmiła. Całe życie marzyłeś o tym aucie.
Ale to przecież koszmarna cena jęknął.
Nie droższe niż złotówki wtrącił syn. Po prostu gest.
Ludmiła pchnęła go do środka, by zrobić zdjęcia. Gdy otworzył drzwi, stanął kartonowa paczka.
Co to? zapytał.
Otwórz zachęciła.
Z pudełka wypadły dwa oczy patrzące z dołu. Wydobył małe, puszyste ciałko i przytulił je:
Prawdziwy kociak z Tajlandii! Ten, co był u nas z twoją mamą. Pamiętasz? Bomba. Gdy byliście mali, kochaliście go…
Oczywiście, tato odparły dzieci.
Nie usiadł w aucie. Poszedł na górę, do swojego pokoju, położył zdjęcie Marty i przytulił kotka. Łzy spłynęły po policzkach:
Widzisz, Marto, widzisz? Udało się. Nic nie zapomniano Widzisz?
Dzieci nie pozwoliły mu dłużej siedzieć w samotności. Stół został nakryty, a toast za tosty rozbrzmiał. Ludmiła szepnęła mu na ucho, iż jest w czwartej ciąży i przyjechali z narzeczonym, by odwiedzić go. Narzeczony pojeździł do rodziców w Nowej Anglii, a za dwa tygodnie planowali ślub w parafii w Olsztynie.
Nie masz nic przeciwko, tato? spytała.
To chyba sen o czarach odparł i pocałował ją w czoło.
Wieczór minął przy plotkach, przekąskach i kieliszkach. Na koniec poszedł po cmentarz, usiadł przy grobie Marty i długo rozmawiał z jej zdjęciem. Życie zaczęło nabierać nowego sensu, zwłaszcza przy tym samochodzie. Trzeba było kupić ubrania z epoki, wsiąść i przejechać się do najbliższego dużego miasta.
Na łóżku drzemł mały, tajski kociak. Nazwał go Tomkiem.
Tomku mruknął mężczyzna, powtarzając: Tomku.
Kotek mruczał, rozciągając się na swój jeszcze mały wzrost. Facet położył się, pogłaskał ciepły futrzany brzuszek i zasnął. Rankiem czekała go poranna rutyna: karmienie świń, troska o ogród i wędkowanie nic nie odwołuje. W dolnym pokoju drzemała Ludmiła z narzeczonym.
Chłopcy z rodzinami wyjechali, cisza wypełniła dom. Tomka podążył śladem swego pana, wpadł do karmnika dla świń i zaplątał się w sieci na łodzi. Potem próbował zjeść przynętę dla ryb. Mężczyzna śmiał się, rozmawiając z małym łobuziakiem:
Wygląda na to, iż młodość wróciła mruknął, głaszcząc grzbiet.
Tomka zamruczał i wgryzł się małymi kłami w rękę.
Ał, bandycie! wykrzyknął i roześmiał się.
Ten tekst nie ma wielkiego sensu. To jedynie przypomnienie dla tych, którzy jeszcze mogą pojechać do rodziców:
Nie czekaj na jutro. Jedź już teraz!
