*Domek po babci*
– Jak ty się na to decydujesz? – dziwiła się córka. – Mamo, tam będziesz sama w tej wsi, nie boisz się?
– Wszędzie są ludzie – spokojnie odpowiadała Jadwiga Nowak. – Znajdę sobie tam przyjaciół, nie martw się. A ty zawsze będziesz mile widziana. Do miasta już na pewno nie wrócę. Czekałam na emeryturę jak na nagrodę. Domek znalazłam przyzwoity, choćby na raty. Czy to nie cud?
Jadwiga była w wyśmienitym humorze. Nie dość, iż spełniła swoje marzenie o domku w pobliżu miasta, to jeszcze miał drugi powód, by wyjechać. Córka, Kinga, skończyła już trzydzieści lat, a wciąż nie mogła znaleźć sobie partnera. Dlatego Jadwiga postanowiła zostawić jej mieszkanie, by dziewczyna mogła poukładać sobie życie.
– Rządź tu sobie, a ja będę wpadać, kiedy przyjadę na targ lub do sklepów – przytuliła Kingę i wsiadła do autobusu, który miał ją zawieźć prosto do jej marzeń.
Na wsi Jadwiga zadomowiła się szybko. Wcale nie tęskniła za miejskim mieszkaniem, bo i wcześniej dużo czasu spędzała na działce, którą już sprzedała. Wieś była fajna – ze sklepem, komunikacją autobusową, a choćby z ośrodkiem zdrowia i biblioteką.
– Pięknie! – lubiła powtarzać Jadwiga, przeciągając się na ganek każdego ranka. Sąsiedzi byli życzliwi i choćby oferowali pomoc, ale ona wolała robić wszystko sama.
Przez pierwsze miesiące często odwiedzała ją Kinga, która nie mogła przywyknąć do nieobecności matki i się o nią martwiła. Żartem nie było – żyły razem przez tyle lat, a teraz Kinga miała założyć rodzinę, by nie zawieść mamy. Tak jej powtarzała Jadwiga.
Wiosna była ciepła i wilgotna.
– To dobrze – mawiał sąsiad, siedemdziesięcioletni emeryt Franciszek Kowalski. – W wilgotną ziemię siać – to jest to. Będzie urodzaj.
A Jadwiga nie tylko uporała się z ogródkiem, ale i założyła kurnik, a choćby hodowlę kaczek, bo budynki gospodarskie były w dobrym stanie. Kręciła się jak w ukropie: od rana wychodziła do ogrodu, karmiła ptactwo, otwierała szklarnię, plewiła, a jej miejski kot, Borys, chodził za nią krok w krok, z zaciekawieniem obserwując kury i koguta.
– Nic się nie martw, Borysiu, do dobrego gwałtownie się przyzwyczaja. Widzę, iż już tu jesteś jak u siebie. Brawo.
Wkrótce do Jadwigi przybłąkała się bezdomna suka, Kicia, która wcześniej żebrała po całej wsi – kto dał, to miała. Ale Jadwiga zlitowała się i zaczęła ją dokarmiać, aż w końcu pies został na stałe, patrząc wdzięcznymi oczami na swoją nową panią, która codziennie napełniała mu miskę kaszą z resztkami mięsa.
Kicia zamieszkała pod gankiem, a potem Franciszek zbudował jej ocieplaną budę na prośbę Jadwigi.
We wsi gwałtownie rozeszła się wieść o nowej sąsiadce – dobrej i zaradnej kobiecie, którą wszyscy mile witali.
A Kinga przez długi czas nie mogła się przyzwyczaić do wyjazdu matki, jakby czuła się winna.
– Jak ja ci się odwdzięczę, mamo? – pytała, gdy przyjeżdżała na weekendy.
Ale gdy Kinga poznała swojego Jacka, zrozumiała jeszcze lepiej decyzję matki. Wyszła za mąż, a rok później urodziła córeczkę, Zosię.
– No i już mi się odwdzięczyłaś – śmiała się uradowana babcia Jadwiga. – Nasz ród trwa! Wnuczka, jakże to piękne… Będziecie przyjeżdżać na lato, a ja kupię kozę, żeby Zosia piła zdrowe mleko.
Tak mijały lata, a Jadwiga stała się prawdziwą gospodynią. Kinga z mężem przyjeżdżali się wykąpać w bani, pomóc w ogrodzie, zabrać pyszne przetwory.
I nie raz córka pytała matkę:
– Nie męczy cię już ta wieś ze zwierzętami? Wiek nie ten… Siódmy krzyżyk już za tobą, a my tylko na chwilę. Oboje pracujemy, a Zosia niedługo do szkoły pójdzie.
– Jakoś daję radę – odpowiadała Jadwiga. – A jak już mi za ciężko, to trochę zwolnię tempo. Ale co ja bym tu bez nich robiła? W okno bym patrzyła? Ze zwierzętami weselej…
Gdy wiek zaczął dawać się Jadwidze we znaki – bólami nóg, chorobami – choćby wtedy nie od razu rozstała się z kaczkami i kozą.
Zostawiła sobie tylko kury, gdy skończyła osiemdziesiąt lat. Kici i ukochanego Borysa już nie było, ale znalazły się dwie porzucone kotki – jak to często na wsi bywa.
– Mamo, nie bierz już więcej zwierząt – prosiła Kinga. – Ja i tak zmęczona jestem, ciągle do ciebie jeżdżę. A mój wiek też nie ten, niedługo i ja na emeryturę pójdę.
Z Jackiem Kinga nie przeżyła długo. Rozwiedli się, gdy Zosia skończyła szkołę i dostała się na studia do Warszawy. Ale ojciec pomagał córce, a Kinga robiła wszystko, by Zosia zdobyła dobre wykształcenie. Dziewczyna po studiach została w stolicy, wyszła za mąż i założyła rodzinę.
I tak Kinga znowu została sama w mieszkaniu. Rzadkimi gośćmi byli Zosia z zięciem – swoją drogą mieli, nie sposób tak często jeździć.
A Jadwiga już ledwo chodziła. Ogrodu z Kingą nie uprawiały tak dużo, ale za każdym razem, gdy córka przyjeżdżała, namawiała matkę, by zamieszkała w mieście.
– No i co, zdecydowałaś się, mamo? Tam masz szpital blisko, pokój na ciebie czeka, a ja przestanę się martwić – przekonywała Kinga.
Ale Jadwiga za nic nie chciała wracać do miasta.
– Po co mam cię obciążać swoją obecnością i chorobami, córeczko? Może jeszcze sobie kogoś znajdziesz, nie jesteś stara. A ja i tak drugiego wieku nie przeżyję – i nie chcę. Tu mi tak dobrze! I uważam, iż najlepsze lata miałam właśnie tutaj, w tym domu – mówiła ze łzami w oczach.
Kinga nie miała wyjścia – pogodziła się z decyzją matki, którą rozumiała sercem.
Gdy do jej pięćdziesiątych piątych urodzin zostały dwa miesiące, mówiła:
– Poczekaj trochę, zaraz skończę pracę i przyjadę. Ogrodem się zajmiemy, dom trochę odnowimy.
Ale Jadwiga nie doczekała. Kinga przyjechała po telefonie od sąsiadów – matka zasKinga zostawiła wszystko w mieście i zamieszkała w rodzinnym domu, gdzie każdego ranka wychodziła na ganek, patrząc, jak słońce wschodzi nad jej nowym życiem.