— Dlaczego zajmujesz się tą dziewczyną? choćby nie jest twoją krewną!

5 godzin temu

No słuchaj, opowiem ci historię Łucji, którą sama mi przekazała – i pozwoliła, żebym ją komuś opowiedziała. Wszystko w niej prawdziwe, aż boli, bo wielu pewnie to zna z własnego życia.

Wyszłam drugi raz za mąż. Pierwszy mój mąż, Marek, zginął tragicznie – wracał do domu na motorze, stracił panowanie nad pojazdem. Miałam wtedy dwadzieścia sześć lat, a córka Zosia ledwie dwa. Dopiero zaczęliśmy życie, ogarnialiśmy dom. Wisiała na mnie hipoteka, byłam na macierzyńskim, bez pracy i pomocy. Rodzice Marka odeszli dawno temu, a moi mieszkali w wiosce pod Poznaniem – ledwo wiązali koniec z końcem.

Ale, o dziwo, pojawił się ktoś. To był Tomek – przyjaciel mojego zmarłego męża. Często nas odwiedzał, przynosił Zosi zabawki i owoce, pomagał w domu. Na początku się dystansowałam – no bo wdowa świeżej daty. Ale z czasem jakoś się zbliżyliśmy. Stał się bliski. Nie wiem, kto mnie osądzi, ale serce żywego ciągnie się do żywego. Marka nie zapomniałam i nigdy nie zapomnę – jest w naszej córce. Ale życie idzie dalej.

Po roku wzięliśmy ślub z Tomkiem. Jego rodzina nie była zachwycona. Matka, Wiesława, od razu dała mi do zrozumienia: „Kobieta z dzieckiem nam nie potrzeba”. Ale Tomek postawił na swoim. Powiedział, iż zamieszkamy razem – w ich dużym domu na obrzeżach Wrocławia, z ogrodem i szklarnią. A moje mieszkanie – wynajmiemy, żeby były dodatkowe pieniądze.

Wtedy się zgodziłam. Naiwna. Myślałam – rodzina, pomoc, wsparcie. A w rzeczywistości… Już od pierwszych tygodni teściowa zaczęła mnie poganiać. „Pozmywaj, wykosz, wypleć, ugotuj”. Na Zosię w ogóle nie zwracała uwagi – jakby jej nie było. Ani „cześć”, ani „co u ciebie”. choćby imienia nie wymawiała. Dziewczynka w tym domu czuła się jak cień.

Pracowałam od rana do nocy – w domu i w ogrodzie. Plecy bolały, ręce w odciskach. A teściowa – wiecznie niezadowolona. Aż któregoś dnia usłyszałam rozmowę, której nigdy nie zapomnę:

— Po co się tym bachorem zajmujesz, Tomek? — mówiła jego matka. — To nie twoja krew! Tylko pieniądze na nią wydajesz. Lepiej gwałtownie sobie własne dziecko zróbcie, to będzie porządna sprawa.

— Mamo — odparł zirytowany — dość! To moja rodzina, ja decyduję.

Udałam, iż nic nie słyszałam. Ale serce mi się ścisnęło. Te słowa wbiły się we mnie jak drzazga.

Potem urodził się nasz syn – Jasio. Kopia Tomka. Te same oczy, nos, choćby dołek w policzku. Wtedy teściowa rozkwitła. Całe dnie kręciła się koło wnuka. A Zosię – odsuwała dalej, jak zawsze. „Nie dotykaj”, „Nie podchodź”, „Daj bratu spokój”. Pewnego dnia tak mocno pchnęła Zosię, iż dziewczynka się ubrzeziła. Wtedy straciłam cierpliwość.

— Dość! — krzyknęłam. — Ona nie jest workiem, śmieciem ani pomyłką! To moja córka i musicie się z nią liczyć!

Nawymyślałyśmy sobie wtedy od najgorszych. Ale po tej awanturze teściowa trochę się uspokoiła. Zosia przynajmniej nie była już odtrącana. Ale miłość? Nigdy nie nadeszła.

A potem wydarzyło się coś jeszcze. Tomek akurat miał wolne, leżał na kanapie. Dzwonią ze szkoły: Zosia na wuefie złapała kontuzję, zawieźli ją do szpitala. Podeszłam do męża:

— Jedziemy! Zosia jest w szpitalu!

A on tylko machnął ręką:

— To nie moje dziecko. Po co mam marnować wolny dzień? Niech poleży, niech się uspokoi.

Zrobiło mi się tak strasznie. Tak podle. Spakowałam Jasia, wyszłam z domu i pobiegłam do sąsiada, który dorabiał jako taksówkarz. Zawiózł nas do szpitala. Na szczęście tylko zwichnięcie, nie złamanie. Leczenie i można wracać.

Ale wracać… do moich rodziców. Zadzwoniłam do najemców, powiedziałam: zwalniajcie mieszkanie. Za tydzień się wprowadzamy.

Wieczorem Tomek zadzwonił:

— Gdzie jesteś z synem? Co się stało?

Odpowiedziałam spokojnie:

— Nie wracamy już do waszego domu. Mam dwoje dzieci. jeżeli nauczysz się kochać oboje – przyjdź. Ale tylko do MOJEGO domu.

Milczał. I się rozłączył.

Nie wiem, co postanowi. Ale ja już zdecydowałam: lepiej być sama niż żyć z kimś, kto nie widzi w mojej córce człowieka.

Idź do oryginalnego materiału