Minioną majówkę można śmiało nazwać „czarnym weekendem” dla polskich łosi. Łącznie w ciągu kilku dni zginęło co najmniej pięć tych pięknych, dostojnych zwierząt. Wszystkie umarły wskutek nadziania się na ostre końcówki płotów lub ogrodzeń.
To straszna, pełna cierpienia śmierć. Kilkusetkilogramowe zwierzę – wystraszone, zabłąkane lub po prostu migrujące – próbuje przekroczyć przeszkodę, na którą nadziewa się zwykle podbrzuszem. Często zawisa na płocie i tam umiera – tak było 5 maja w Białej Podlaskiej. Czasem udaje mu się wyswobodzić, ale wykrwawia się kilkadziesiąt metrów dalej – jak w przypadku matki z rocznym łoszakiem, które umarły w majowy weekend w Konstancinie-Jeziornie.
Śmierć znajomych
11 lipca 2023. Powiadomienie w aplikacji fotopułapki wibruje na moim telefonie. Z obrazu wpatruje się we mnie para wielkich oczu. Ogromna głowa kiwa się na boki. Uszy jak radary przeczesują przestrzeń. Za chwilę zza pięknej łoszy wychodzą dwa roczne dzieciaki. Przez chwilę piją wodę z rzeki Małej, po czym statecznym krokiem odchodzą na swoich długich, szczudłowatych nogach.
Dzwoni telefon. Kolega z górnej części doliny Małej informuje, iż godzinę temu fotografował rodzinę wędrujących łosi. „Te same” – odpowiadam, ciesząc się, iż się pojawiły.
8 marca 2024 roku siedzę na bagnach w środkowej dolinie Małej. Ogromny samiec łosia prawie na mnie wchodzi, idąc rzeką z dość nonszalancką i lekko rozmarzoną miną. Ojcowie łosie w okresie rui, która przypada na drugą połowę września, mogą pozostawać z kilkoma samicami. Robią swoje i nie angażują się w opiekę nad młodymi. Są samotnikami.
Nieco ponad miesiąc później, 15 kwietnia, aplikacja z kamery w rozlewisku Małej powiadamia, iż wykryła zwierzę. Spoglądam w ekran. Młody, pewnie roczny łoszak bawi się z pochylającym się nad rzeką Starym Dębem, atakując jedną z jego usychających gałęzi. Wygląda to tyleż nieporadnie, co pociesznie. Nie mija choćby kwadrans, gdy na kamerze widzę całą rodzinkę wesoło maszerującą przez rozlewisko. Matka i dwa młode.
5 maja 2024. Niedziela. Godzina 6:30. Na powiadomieniu z fotopułapki widzę samotnego młodego łoszaka w rozlewisku. Dziwne – myślę. Gdzie reszta?
Niestety reszta – matka i brat młodego – odnajdują się w tym samym dniu około 1,5 km od rozlewiska. Leżą w prywatnym lasku, w gęsto zabudowanej okolicy, w sąsiedztwie cmentarza. Łoszak umarł kilka metrów od swojej matki. Oba zwierzęta mają rozprute brzuchy w okolicy tylnych pachwin. Wnętrzności są na wierzchu. Straszny widok. Patrzą pustym wzrokiem ponad ściółką lasu. Mają wielkie oczy, wciąż otwarte. Umarły w strasznych męczarniach.
Nie wiem, czy kiedy chociaż z widzenia znamy istotę, która umiera, reaguje się inaczej, ale klęczałem w tym lesie nad ich ciałami i płakałem.
Płoty kontra łosie, prawo kontra rzeczywistość
Rafał Kowalczyk, naukowiec z Instytutu Badania Ssaków PAN w Białowieży prowadzi ewidencję śmiertelnych wypadków łosi, które zginęły na ogrodzeniach. Ich liczba rośnie lawinowo i jest w opinii Kowalczyka niedoszacowana przynajmniej dwukrotnie. Najgorszy na razie był ubiegły rok, kiedy na ogrodzeniach skończyło życie 25 zwierząt. A to tylko te, o których było w jakiś sposób głośno w mediach, bo nie ma żadnej oficjalnej ewidencji, z której można byłoby skorzystać.
Według statystyk prowadzonych przez Kowalczyka łosie na ogrodzeniach giną najczęściej w województwie mazowieckim. Jest to spowodowane fatalną kombinacją dwóch czynników – sąsiedztwa Kampinoskiego Parku Narodowego z gęsto zabudowanym obszarem rozlewającej się stołecznej aglomeracji i jej przystawek. Gigantyczna i często w żaden sposób niekontrolowana presja ludzka wyraża się grodzeniem terenów i zabudową oraz przecinaniem naturalnych szlaków migracji zwierząt przez coraz to nowe osiedla, drogi, linie kolejowe.
Kwestię grodzenia reguluje Ustawa Prawo budowlane z 7 lipca 1994 roku oraz jej nowelizacja z 2015 roku. Przepisy związane z budową ogrodzenia znajdują się także w Rozporządzeniu Ministra Infrastruktury z dnia 12 kwietnia 2002 roku w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie. Przy tworzeniu ogrodzenia należy pamiętać, iż musi ono być bezpieczne dla ludzi i zwierząt. o ile będą na nim umieszczane ostre elementy, nie mogą one znajdować się niżej niż 180 cm od podłoża.
A jaka jest rzeczywistość?
Po śmierci dwóch łosi w Konstancinie obszedłem dookoła lasek, gdzie umarły. W jego bezpośrednim sąsiedztwie znajdują się rezydencje i domy wolnostojące oraz duży cmentarz parafialny. Z kilkunastu ogrodzeń, które zmierzyłem, około 30 proc. nie spełniało norm prawa.
Z reguły były to ogrodzenia wyglądające na dość stare i zaniedbane. Najgorsze i najbardziej podejrzane było ogrodzenie cmentarza. Jego długość po obwodzie to prawie 1,5 km, a jednocześnie nigdzie nie sięga powyżej 160 cm. Na całej swojej długości zakończone jest „grotami strzał” – bardzo ostrymi końcówkami, które w przypadku nadziania się na nie są po prostu śmiertelną pułapką.
Cmentarz, który zabija
Bardzo gwałtownie udało się namierzyć miejsce, w którym wpadły w nią łosie. Weszły nocą wschodnią bramą cmentarza (lub bezpiecznie przeskoczyły płot), prosto z lasu okalającego rozlewisko Małej, oddalone od tego miejsca około kilometra. Przeszły przez teren cmentarza. Doszły do niezagospodarowanej części, przygotowywanej pod nowe groby. Dalej jest wspomniany prywatny lasek oraz dalsze zabudowania. Drogę przegrodził im najeżony „grotami strzał” parkan.
Zwierzęta nie rozróżniają, czy przeszkoda na ich drodze jest wywróconym drzewem, czy płotem. Próbują ją pokonać. W tym wypadku płot w dzikim rogu cmentarza zabił dwa z trzech zwierząt. Kawałki sierści, krew zastygła na grotach sztachet oraz całe, wyraźnie rozchybotane przęsło ciężkiego, metalowego płotu wskazują, jak śmiertelne w skutkach jest nabicie się na taką stal.
Śmierć łosi bardzo poruszyła społeczność Konstancina-Jeziorny. Na forach gminy zawrzało. Nagle wszyscy zaczęli się interesować tym, jak adekwatnie prawo reguluje kwestię czegoś tak trywialnego i oczywistego jak płot. Oczywiście nie brakowało hejterów i negacjonistów, którzy w imię fałszywie pojmowanej wolności rozpętali kampanię pt. „ekolodzy chcą zlikwidować nam płoty”. Większość osób podeszła jednak do tematu z dużą empatią i zrozumieniem.
Emilka i Monika – lokalne mieszkanki i członkinie wspólnoty, do której należy las, który stał się miejscem śmierci dla łosi, postanowiły nie czekać ani chwili dłużej. Po zabraniu łosi już 9 maja spotkały się z proboszczem parafii Matki Boskiej Anielskiej, do której należy cmentarz. Proboszcz okazał się bardzo wyrozumiały i zgodził się na obcięcie ostrych elementów płotu. Jeszcze w tym samym dniu kolce zniknęły z dwóch przęseł, przez które przeszły łosie.
W piątek 10 maja od samego rana przy cmentarzu słychać warkot, widać lecące iskry krzesane na metalowych elementach ogrodzenia przez szlifierki. Mieszkańcy błyskawicznie skrzyknęli się w czynie społecznym. W ciągu dwóch godzin oczyszczono z ostrych zakończeń 15 przęseł płotu, czyli jakieś 150 metrów, wciąż zaledwie 10 proc. całości. Po weekendzie udało się doprowadzić do norm bezpieczeństwa około 40 proc. płotu, w tym całą część wystawioną w stronę terenu zalesionego. Prace będą kontynuowane, dopóki nie znikną wszystkie „groty strzał” ze szczytu ogrodzenia. Choć trzeba też jasno powiedzieć, iż ten akurat parkan ma jeszcze dodatkowe ostre elementy w połowie wysokości płotu – już wiemy, iż okaleczył się na nim jeden z domowych kotów sąsiadów. Niestety, wymiana całego parkanu na w pełni bezpieczny, znając realia budżetowe, pewnie nie wchodzi w grę.
Przypadków nadziania się ludzi – w tym dzieci – na ostre elementy nieprzepisowych ogrodzeń jest całkiem sporo. W ostatnich kilku latach także dwa śmiertelne – w 2020 roku w Ćmielowie oraz w 2018 roku w Bobrownikach.
Organizacja ClientEarth Prawnicy dla Ziemi wraz z Instytutem Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży apelowali już na początku tego roku do ministra rozwoju i technologii o podniesienie minimalnej wysokości ogrodzenia z kolcami do 2,2 m, zmianę wzoru zgłoszenia budowy ogrodzenia, aby sprawdzać obecność ostrych elementów oraz skuteczne egzekwowanie przepisów dotyczących ogrodzeń, w tym regularne kontrole organów nadzoru budowlanego. Czy coś się w tej kwestii zmieni? Czy może potrzebujemy kolejnych tragedii – zarówno tych z udziałem łosi, jak i ludzi?