Czuła, iż nikt się tu nie cieszy z jej powrotu, iż znów musi szukać nowego kryjówki i jedzenia – ale jej wątłe łapy nie były w stanie unieść wycieńczonego, chorego ciała…

2 dni temu

13 marca 2025

Dziś znowu musiałem wyruszyć w poszukiwaniu schronienia i pożywienia, bo moje zmęczone łapki nie wytrzymywały nosić chorego ciała. Idealnie rozumiałem, iż nikt tu nie czeka. Trzeba było iść dalej, szukać azylu i jedzenia, a moje kończyny już nie mogły udźwignąć wyczerpanej postaci.

Jagoda Nowak zawsze była osobą odpowiedzialną. W przedszkolu pilnowała, by dzieci odkładały zabawki na miejsce. W szkole powierzono jej dyżury, a na studiach była przewodniczącą grupy. W pracy zbierała fundusze na firmowe imprezy i prezenty dla współpracowników. Odpowiedzialność wydawała się wpleciona w jej charakter niczym warkocz.

Dlatego, gdy mieszkańcy jednogłośnie wybrali ją na zarzący klatkę schodową, Jagoda nie była zaskoczona. Mimo młodego wieku z zapałem podjęła się zadania.

— Jagodo, na piętrze czwartym Królowie hałasują do późna, nie da się spać — skarżyła się sąsiadka, starsza pani Anna Kowalska.

Jagoda odparła, przywracając porządek. Rozmówiła się tak przekonująco z zakłócaczami, iż choćby najgłośniejsi mieszkańcy przyznali się do winy i obiecali zmienić zachowanie.

— Jagodo, ktoś po prostu wyrzuca śmieci do kosza, nie nosi ich do pojemnika! — jęknęli mieszkańcy.

Jagoda stała w miejscu, spostrzegając bałagan, i bezlitośnie upokarzyła winowajców. Klatka lśniła czystością, a przy wejściu rozkwitały kolorowe kwiaty w donicach. Czuła dumę z utrzymanego porządku, czasem zatrzymywała się przed budki, by podziwiać efekt swojej pracy. Wszystko było tak, jak trzeba. Dobrze się z tym czuła. Mądra dziewczyna.

Aż pewnego dnia przed naszym budynkiem pojawił się pies…

Wiedźmy, kudłaty, szczerbaci, rudo-pomarańczowy bezdomny, który podwijał się pod balkon, by tam przetrwać noc. Dzieci zauważyły go najpierw, podeszły, ale matki, dostrzegając niebezpieczeństwo, krzyknęły:

— Natychmiast odsuńcie się! To może być niebezpieczne!

Złapały dzieci i odgoniły nieszczęsnego zwierzaka:

— Schowaj się stąd! Hej! Idź już!

Pies próbował wstać, nie udało się. Potem pielęgnął się, ale choćby to było za wiele. Zaczął płakać cicho, patrząc na krzyczących ludzi. Łzy spływały z jego oczu.

Matki były zagubione. Wydawało się, iż sytuacji wymaga zdecydowanej reakcji, ale wezwać służby albo straż miejską wydawało się przesadą. Wtedy wkroczyłem – jedyny nasz ratunek:

— Tam jest pies! — krzyczeli w chórze. — Jagodo, zajmij się tym! Niebezpieczny!

Podszedłem bliżej i zajrzałem pod balkon. Nasze spojrzenia się spotkały – moje surowe, jego pełne niepokoju.

Pies westchnął, podjął kolejny daremny ruch, by się podnieść. Zrozumiał, iż nie ma tu miejsca dla niego. Nie miał jednak siły, by chodzić czy biegać. Jego gardło wydało cichy jęk.

Jagoda poczuła, jak serce ściska się w piersi.

— Wygląda na to, iż ma złamaną łapę — powiedziała głośno. — Trzeba go zabrać do weterynarza.

Matki spojrzały po sobie. Każda z nich myślała: „Tylko nie my będziemy musztować!” i pośpieszyły wprowadzić dzieci do domu:

— No, musimy iść! Dzieci i tak muszą iść spać! Daj, Jagodo, rozwiąż to!

Zostawili mnie z psem na podwórku.

Westchnąłem, sięgnąłem po portfel i przeliczyłem, czy wystarczy groszy na weterynarza. Nie mogłem go sam podnieść – był brudny i ciężki.

Szukając pomocy, zauważyłem, iż przed klatką wjechał stary Polonez, taki, jaki kiedyś jeździł rodzina Królów. Z auta wyskoczył Łukasz Król.

— No proszę, panie, strażnik budynku! Co tu się dzieje? — mrugnął figlarnie.

— Pomocy potrzebuję — odpowiedziałam poważnie. — Spójrz na tego psa.

Łukasz przyjrzał się zwierzakowi.

— Czy to twój?

— Oczywiście, iż nie! — wykrzyknęła Jagoda, rozgniewana. — Potrzecie się po prostu pomóc. Weterynarz jest blisko, ale nie mamy jak go przewieźć.

Łukasz spojrzał na psa, potem na swój samochód, westchnął z trudnością:

— Znam mojego Lusiaka… będzie wściekły, jak się dowie! Ale człowiek nie zostawi przyjaciela w potrzebie.

Wyciągnął z bagażnika podniszczony koc i położył go na siedzeniach.

— Ruszamy ratować! jeżeli coś się wydarzy, ty mnie chronisz!

— Umowa stoi — przyrzekła Jagoda, po czym delikatnie zwróciła się do psa: — Chodź, maleńka, jedziemy do lekarza. Trzymaj się.

Pies pozwolił się podnieść, nie sprzeciwiał się. Jagoda całą drogą głaskała go i szeptała uspokajające słowa.

W klinice przywitał nas młody lekarz, włosy w nieładzie i poważna mina. Dokładnie zbadał podopiecznego, założył szynę na kość i przepisał leki.

— Musi dużo leżeć, złamał się — tłumaczył weterynarz.

— Czy jest w ciąży? — zapytała Jagoda zaskoczona, czując się nieco głupio.

— Wygląda na to, iż tak — skinął głową lekarz.

— Co zrobimy? — spytała, niepewna.

— Nie mogę jej zabrać do domu — odrzucił Łukasz. — Lusia wyrzuci ją z budynku.

— Nie mam możliwości… — dodała Jagoda z trudem.

Musieliśmy znaleźć rozwiązanie natychmiast.

— Zbierzmy wszystkich mieszkańców! Razem wymyślimy coś! — zaproponował Łukasz stanowczo.

— Z pewnością – dodał lekarz. — Po tygodniu przyjdźcie znowu, pokażcie postępy. Jak się nazywacie?

— Jagoda — podałam imię.

— A jak ma na imię pies? — zapytał weterynarz.

Patrząc na siebie, Łukasz i ja nie wiedźmy, co powiedzieć – nie było muleta ani obroży.

— Agata! — pierwsze, co przyszło Jagodzie na myśl.

Pies podniósł uszy i spojrzał na ją.

— Podoba ci się imię? Będziesz Agatą? — spytała łagodnie.

Pies kichnął.

— Zgoda — zanotował uśmiechnięty lekarz. — Możecie zabrać Agatę. Jestem pewien, iż będziecie się nią dobrze opiekować.

Kiedy wróciliśmy do klatki, czekał na nas surowy wzrok Lusiaka Króla, który stał przy schodach z rękoma na biodrach.

— Gdzie ty byłeś? — grzmiał, ale gdy zobaczył Łukasza z psem w ramionach, ucichł i otworzył oczy szeroko.

— Lusiu, to pies… wpadł do budynku, jest choćby w ciąży… zabraliśmy go do lekarza — tłumaczył Łukasz. — Chcieliśmy zrobić mu legowisko pod balkonem… szkoli się tak…

— W tak zimnym miejscu pod balkonem?! — wykrzyknął Lusiak. — Potrzebuje ciepła i domowego zacisza!

— Dlatego chcemy porozmawiać z sąsiadami — kontynuował. — Może razem coś wymyślimy.

Zdziwiony Lusiak nie sprzeciwił się. Matczyna troska wzięła górę. Razem z Jagodą przeszliśmy po mieszkaniach, zwołując nadzwyczajne zebranie.

Nikt nie chciał przyjąć psa, ale wpadła propozycja: zbiorą pieniądze na budkę dla psa, postawią ją pod balkon i utworzą mały fundusz na jedzenie.

Tak powstał własny dom Agaty.

Mała, przytulna budka stała pod dużym budynkiem niczym miniaturowy dom. Wnętrze wypełniono miękkimi szmatkami, stworzyliśmy wygodne legowisko. Agata ostrożnie weszła, nie obciążając rannej łapki.

— Musimy napisać oświadczenie do urzędnika dzielnicy — zasugerowała Jagoda. — Niech będzie wszystko legalne.

Mieszkańcy gwałtownie podpisali dokument, a Jagoda z własną ręką zanieśliła go na komisariat. Na szczęście przyjęli nas ze zrozumieniem i oficjalnie pozwolili psu przebywać na terenie budynku.

Gdy wróciłem do swojego małego, uporządkowanego mieszkania, poczułem satysfakcję z wypełnionego obowiązku, ale sen jeszcze nie przyszedł. Po kilku nieudanych próbach ubrałem się i poszedłem zobaczyć Agatę.

— Jak się czujesz? — zapytałem, siadając na ławce.

Pies cicho wyciał. Było już cieplej, ból ustąpił, a najważniejsze – obok niego był człowiek, któremu powoli odzyskiwał zaufanie.

— Wrócę po ciebie — obiecałem. — A może znajdziemy coś jeszcze lepszego…

Nie wiedziałem, co przyniesie los.

Od tej pory wielokrotnie woziłem Agatę do weterynarza, aż w pełni wyzdrowiała. Młody lekarz, Paweł, nie tylko dbał o czerwonego psa, ale i o odpowiedzialną, szczerą Jagodę. Zaproponował jej wspólne życie i razem z Agatą wprowadzili się do wiejskiego domu, gdzie miejsce znalazło się dla wszystkich – ludzi i zwierząt.

W międzyczasie Lusiak Król dowiedział się, iż czeka go dziecko, a w ich otoczeniu zaczęło zmieniać się otoczenie. Mieszkanie nie było już najgłośniejsze w budynku, a kiedy urodziła się mała Wiktoria, choćby surowa Anna Kowalska uśmiechała się i nie narzekała.

Czwarta klatka schodowa wszystkich mieszkańców przeżyła pozytywne zmiany, choć nikt nie pomyślał, iż wszystko zaczęło się od czerwonego psa pod balkonem.

Ja, choć odmieniony i z nowym miejscowością, zachowałem nieugaszoną dobroć serca. Gdy bawię się z Agatą i jej szczeniakiem, uśmiecham się i myślę:

„Jestem szczęśliwy… Dziękuję Ci, Wszechświecie! A wszystko to zaczęło się od naszej Agaty, psa z czwartej klatki.”

Lekcja, którą wyniosłem: odpowiedzialność i współczucie potrafią zamienić zwykły dzień w nowy początek dla nas wszystkich.

Idź do oryginalnego materiału