Jest wrażenie, iż nikt nie cieszy się, iż znów trzeba ruszyć w poszukiwaniu nowego kryjówki i jedzenia – a jego łapki nie wytrzymują już wyczerpanego, chorującego ciała.
W pełni rozumiał, iż nikt nie poczeka. Musi się dalej wyciskać w stronę w poszukiwaniu schronienia i pożywienia – ale już nie trzymały go zmęczone łapki.
Jadwiga Wysocka od zawsze była osobą sumienną.
W przedszkolu pilnowała, by dzieci odkładały zabawki na miejsce. W szkole powierzyli jej dyżur na świetlicy. Na studiach była przewodniczącą grupy. W pracy wolontaryjnie zbierała fundusze na firmowe imprezy i prezenty dla współpracowników. Odpowiedzialność zdawała się być wpleciona w jej charakter.
Dlatego, gdy mieszkańcy jednogłośnie wybrali ją na zarządcę klatki schodowej, Jadwiga nie była zaskoczona. Mimo młodego wieku z zapałem podjęła się obowiązku.
— Jadwigo, na czwartym piętrze Królowie hałasują do późna, nie da się spać — narzekała starsza sąsiadka Halina Nowak.
Jadwiga wzięła sprawy w garść, przemówiła do zakłócenie i tak przekonała najgłośniejszych lokatorów, iż przyznają się do winy i obiecują zmiany.
— Jadwigo, ktoś po prostu wyrzuca śmieci do kosza, nie zabiera ich do kontenera! — jęczały mieszkańcy.
Jadwiga stała w miejscu, przyglądała się bałaganowi i bezlitośnie upokarała winowajców. Klatka lśniła czystością, a przy wejściu rozkwitał ogródek pełen barwnych kwiatów. Jadwiga była dumna z porządku. Czasem stawała przed budynkiem i podziwiała efekty swojej pracy. Wszystko było tak, jak powinno. Poradziła sobie, była bystra i pełna zapału.
Aż pewnego dnia pojawił się przed ich domem pies.
Poczochany, kudłaty, krzywy, rudawy mieszaniec, który wyczerpany przyszedł do ich podwórka i schował się pod balkonem, by przetrwać noc.
Pierwsze zauważył to dzieci. Podbiegły, ale matki, dostrzegając niebezpieczeństwo, krzyknęły przerażone:
— Natychmiast do tyłu! To może być niebezpieczne!
Złapały dzieci, odganiając biedaka:
— Znikaj stąd! Precz! Niech cię nie widać!
Pies próbował wstać, nie udało mu się. Potem próbował się czołgać, ale i to było dla niego za wiele. Zaczął płakać cicho, patrząc na krzyczących ludzi. Łzy spływały po jego pysku.
Matki nie wiedziały, co zrobić – sytuacja wymagała zdecydowanej interwencji, ale wezwać służby animalne lub policję wydawało się przesadą. Wtedy wkroczyła Jadwiga – jedyna nadzieja:
— Tam pies! — krzyknęły jednocześnie. — Jadwigo, zajmij się nim! To niebezpieczne!
Jadwiga podeszła bliżej i zajrzała pod balkon. Ich spojrzenia się spotkały – jej surowe, jego pełne niepewności.
Pies westchnął, podjął ostatnią, daremną próbę podniesienia się. Zrozumiał, iż nie ma tu miejsca dla niego. Nie miał siły, by chodzić, ani wstać. Ze smutkiem wypuścił żałosny jęk.
Jadwiga poczuła rosnący niepokój.
— Wygląda na to, iż ma ranny łapę — odezwała się głośno. — Musimy go zabrać do weterynarza.
Matki spojrzały po sobie. Każda myślała: „Tylko nie my będziemy musiały w to wchodzić!” – i z pośpiechem wciągnęły dzieci do domu:
— No, musimy iść! Dzieci i tak mają spać! Jadwigo, zrób coś!
Zostawiły więc dziewczynę samą z porzuconym zwierzęciem.
Jadwiga westchnęła, zerknęła do torebki i policzyła, czy ma wystarczy pieniędzy na leczenie. Nie mogła sama podnieść psa – był brudny i ciężki.
Rozglądając się w poszukiwaniu pomocy, zobaczyła pod klatką stare auto Zastawa, którym jeździł sąsiad Łukasz Król.
Z samochodu wyskoczył Łukasz.
— No proszę, własny strażnik domu! Co macie w planie? — mrugnął żartobliwie.
— Pomóż — odpowiedziała poważnie Jadwiga, skinęła pod balkon.
Łukasz pochylił się i zauważył psa.
— Twój?
— Oczywiście, iż nie! — wybuchła Jadwiga. — Musimy pomóc. Weterynarz jest blisko, ale nie mamy środka, by go przewieźć.
Łukasz rozejrzał się, spojrzał na auto i westchnął:
— Znam mojego Lalkę… znienawidzi mnie, jak się dowie! Ale co zrobić, gdy dobra sprawa wzywa?
Wyciągnął z bagażnika zużyty koc i powiedział:
— Ruszamy ratować! jeżeli będzie problem, ty mnie ratujesz!
— Jasne! — przytaknęła Jadwiga, po czym delikatnie zwróciła się do psa: — Chodź, mały, jedziemy do lekarza. Wytrzymaj.
Pies nie sprzeciwił się, pozwolił podnieść się na ręce. Jadwiga głaskała go po drodze, cicho uspokajając.
W klinice przywitał ich młody weterynarz z kręconymi włosami i poważnym wyrazem twarzy. Dokładnie zbadał podopiecznego, założył szynę na uszkodzoną łapę i wypisał leki.
— Trzeba dużo leżeć, złamał się kość — wyjaśnił lekarz.
— A czy jest w ciąży? — zdziwiła się Jadwiga i poczuła się niepewnie.
— Wygląda na to, iż tak — przytaknął lekarz.
— Co z nią zrobimy? — spytała bezradnie.
Łukasz wskazał na drzwi:
— Nie mogę jej zabrać do domu — mruknął. — Lidia wywaliłaby ją z mieszkania.
— Nie mam własnego miejsca… — dodała Jadwiga cicho.
Trzeba było gwałtownie znaleźć rozwiązanie.
— Zbierzmy wszystkich mieszkańców! Razem wymyślimy coś! — zaproponował zdecydowanie Łukasz.
— Mam nadzieję, iż się uda — dodał lekarz. — W ciągu tygodnia przyjdzie z powrotem, by sprawdzić postępy. Jak się nazywacie?
— Jadwiga — podała im swoje imię.
— A jak ma na imię pies? — zapytał weterynarz.
Jadwiga i Łukasz spojrzeli na siebie. Nie znali jego imienia – nie miał obroży ani biletu.
— Agata! — pierwsze, co przyszło Jadwidze do głowy.
Pies podniósł uszy i spojrzał na Jadwigę.
— Podoba ci się imię? Będziesz Agatą? — zapytała delikatnie.
Pies kichnął.
— Zgodził się — zauważył uśmiechnięty lekarz. — Możecie zabrać swoją Agatę. Jestem pewien, iż będziecie jej dobrzy!
Gdy trójka wróciła do klatki, czekał na nich surowy wzrok Lidy Król, która stała przy schodach z ręką na biodrze.
— Gdzie się podzialiście? — ryknęła, ale gdy zobaczyła Łukasza niosącego psa, uciszyła się i szeroko otworzyła oczy.
— Lido, to pies… wpadł do budynku i jeszcze w ciąży… Zabraliśmy go do lekarza — tłumaczył Łukasz. — Chcemy zrobić mu legowisko pod balkonem… To naprawdę smutne.
— W takim zimnie pod balkonem?! — wykrzyknęła Lida. — Potrzebuje ciepła i przytulności!
— Dlatego chcemy porozmawiać z sąsiadami — kontynuował Łukasz. — Może wspólnie znajdą rozwiązanie.
Zaskakująco Lida nie sprzeciwiła się. Matka instynkt zaczęła dominować. Razem z Jadwigą przeszli od mieszkania do mieszkania, zwołując nadzwyczajne zebranie.
Nikt nie chciał przyjąć psa, ale pojawił się pomysł: zebrane pieniądze przeznaczyć na budowę domku dla psa pod balkonem i stworzyć mały fundusz na karmę.
Tak Agacie powstał własny dom.
Mały, przytulny domek przybiegł pod budynek, jak miniaturowa kopia całego domu. Wewnątrz położono miękkie szmaty i wygodne legowisko. Agata ostrożnie weszła, starając się nie obciążać bolącej łapy.
— Zróbmy też oświadczenie do straży miejskiej — zaproponowała Jadwiga. — Niech będzie wszystko oficjalne.
Mieszkańcy gwałtownie podpisali dokument, a Jadwiga z własnej inicjatywy zniosła go na komisariat. Na szczęk zrozumieniem przyjęto wniosek i oficjalnie zezwolono, by pies pozostawał na terenie posesji.
Kiedy Jadwiga wróciła do swojego przytulnego mieszkania, poczuła satysfakcję z wypełnionego obowiązku, ale sen nie przychodził. Po kilku próbach ubrała się i wyszła, by zobaczyć Agatę.
— Jak się czujesz? — zapytała, siadając na ławce.
Pies cicho wyła. Było mu już cieplej, ból ustąpił, a najważniejsze – przy nim stała osoba, której powoli ufał.
— Wrócę do ciebie — obiecała Jadwiga. — A potem wymyślimy coś jeszcze lepszego…
Jeszcze nie wiedziała, co los przyniesie.
Jadwiga wielokrotnie będzie woziła Agatę do weterynarza, aż w pełni wyzdrowieje. Młody lekarz, Paweł, nie tylko będzie dbał o ognistego psa, ale i o sumienną, szczerej serca Jadwigę.
W końcu zaproponował jej małżeństwo, a razem z Agatą wprowadzili się do wiejskiego domu Pawła, gdzie pomieści się cała rodzina – ludzie i zwierzęta.
W międzyczasie Lida Król dowiedziała się, iż spodziewa się dziecka; ich dom stał się spokojniejszy, a kiedy przyszedł ich mały Janek, choćby surowa Halina Nowak uśmiechnęła się i nie narzekała.
Czwarta klatka w Warszawie od tego dnia przeżywała pozytywne zmiany, choć nikt nie przypuszczał, iż wszystko zaczęło się od czerwonego psa pod balkonem.
Jadwiga, choć przeprowadziła się, zachowała nieustającą dobroć. Grając z Agatą i jej szczeniakiem, uśmiecha się i myśli:
„Jestem szczęśliwa… Dziękuję, wszechświacie! Wszystko zaczęło się od naszej Agaty, psa z czwartej klatki, i przypomniało mi, iż małe gesty odpowiedzialności potrafią odmienić losy całych społeczności.”