Czieda, iż nikt nie cieszy się z tego, iż znów muszę wędrować w poszukiwaniu nowego schronienia i pożywienia – a moje łapki nie wytrzymały już ciężkiego, chorobliwego ciała…
Wszystko rozumiałam doskonale: nikt nie czekał na mnie tutaj. Musiałam dalej się snuć, szukać kryjówki i pożywienia – ale moje łapki już nie utrzymywały wyczerpanego, chorego ciała…
Jadwiga Szybka zawsze była osobą niezwykle odpowiedzialną.
W przedszkolu pilnowała, by dzieci wkładały zabawki na miejsce. W szkole zarządzała dyżurami. Na uczelni przewodniczyła grupie. W pracy dobrowolnie zbierała złotówki na firmowe przyjęcia i prezenty dla kolegów. Poczucie obowiązku zdawało się być wplecione w jej naturę.
Dlatego, gdy mieszkańcy jednogłośnie wybrali ją na zarządcę klatki schodowej, Jadwiga nie była zaskoczona. Pomimo młodego wieku podjęła się zadania z zapałem.
— Jadwigo, na piątym piętrze Krzyżakowie hałasują do późnej nocy, nie da się spać — skarżyła się staruszka sąsiadka, Zofia Borkowska.
Jadwiga wzięła się do porządkowania. Rozmowy z zakłócaczami były tak przekonujące, iż choćby najgłośniejsi lokatorzy przyznali się do winy i obiecali zmiany.
— Jadwigo, ktoś wsypuje śmieci w kosz, a nie do kontenera! — jęknęli mieszkańcy.
Jadwiga stała w rozpaczy, patrząc na bałagan, i bezlitośnie upokarzała winnych. Klatka lśniła czystością, a przy wejściu rozkwitał kolorowy ogródek w donicach. Jadwiga była dumna z porządku. Czasem stawała przed domem, by podziwiać efekt swojej pracy. Wszystko było tak, jak powinno być. Poradziła sobie. Była mądra.
Aż pewnego dnia przed ich domem pojawił się pies…
Brudny, kudłaty, szczupły, rudy krzyżak, który wymknął się aż do ich podwórka i schował się pod balkonem, by przetrwać noc.
Dzieci zauważyły go pierwsze. Podbiegły, ale matki, widząc niebezpieczeństwo, krzyczały przerażone:
— Natychmiast na bok! To może być niebezpieczne!
Złapały dzieci i odciągnęły biedne zwierzę:
— Schowaj się stąd! Hej! Idź już!
Pies próbował wstać. Nie udało się. Potem próbował się czołgać, ale i to było dla niego za trudne. Zaczęły mu płynąć łzy, a on patrzył na krzyczących ludzi z rozpaczą.
Matki były zdezorientowane. Sytuacja wymagała zdecydowanego działania, ale wezwać weterynarza lub policjęta wydawało się przesadą. Wtedy na podwórze wkroczyła Jadwiga – jedyna nadzieja:
— Tam pies! — krzyknęli jednocześnie. — Jadwigo, zajmij się nim! Niebezpieczeństwo!
Jadwiga podeszła bliżej i zajrzała pod balkon. Spojrzenia się spotkały – jej surowe, jego zdezorientowane.
Pies westchnął, podjął jeszcze jedną daremną próbę ruszenia się. Zrozumiał: nie ma tu już miejsca dla niego. Nie miał siły, by chodzić, a jedynie żałosny jęk wydobył się z jego pyska.
Serce Jadwigi ścisnęło się.
— Wygląda na to, iż ma złamaną łapę — powiedziała głośno. — Musimy go zabrać do weterynarza.
Matki spojrzały na siebie. Wszystkie myślały: „Niech nas nie wciągnie to w kłopoty!” – po czym pośpieszyły dzieci do domu:
— Musimy już iść! Dzieci też muszą spać! Jadwigo, ogarnij to!
I zostawiły dziewczynkę samą z porzuconym zwierzęciem.
Jadwiga westchnęła, sięgnęła po torebkę i przeliczyła, czy wystarczy złotówek na wizytę. Nie mogła podnieść psa – był nie tylko brudny, ale i ciężki.
Szukając pomocy, rozejrzała się i zauważyła, iż pod klatkę wjechał stary Polonez, taki sam, jaki używała rodzina Krzyżaków.
Z samochodu wyskoczył Łukasz Król.
— No proszę, strażnik całego domu! Jakie mam tu przewinienia? — mrugnął figlarnie.
— Lepiej pomóż — odpowiedziała poważnie Jadwiga, kiwając w stronę balkonu.
Łukasz pochylił się i zobaczył psa.
— Twój?
— Oczywiście, iż nie! — wykrzyknęła Jadwiga. — Musimy pomóc. Weterynarz jest blisko, ale nie mamy środka, by go przewieźć.
Łukasz przyjrzał się psu, potem własnemu samochodowi i westchnął ciężko:
— Znam mojego Lusiaka… wyśle mnie na pożegnanie, jeżeli się dowie! Ale co człowiek nie zrobi dla dobrej sprawy.
Wyciągnął z bagażnika stary szmat, rozłożył go na siedzeniach.
— Jedziemy ratować! jeżeli będzie kłopot, ty mnie ochronisz!
— Jasne! — obiecała Jadwiga, po czym ostrożnie zwróciła się do psa: — Chodź, maleńka, zaniosę cię do lekarza. Trzymaj się.
Pies pozwolił się podnieść, nie sprzeciwiał się. Jadwiga głaskała go przez całą drogę, szepcząc uspokajające słowa.
W klinice przybył młody lekarz, z kręconymi włosami i poważnym wyrazem twarzy. Dokładnie zbadał podkarczek, zało jego łapę w opatrunek i przepisał leki.
— Musi dużo leżeć, pęknięcie jest poważne — wyjaśnił weterynarz.
— A jest w ciąży? — zapytała zdziwiona Jadwiga, czując się nieco głupio.
— Wygląda na to, iż tak — skinął lekarz.
— Co z nią zrobimy? — spytała niepewnie.
— Nie mogę jej zabrać do domu — odparł Król, kręcąc głową. — Lusia mógłby ją wypędzić.
— Nie mam też możliwości… — dodała cicho Jadwiga.
Potrzeba była pilna.
— Zbierzmy wszystkich mieszkańców! Razem wymyślimy rozwiązanie! — zaproponował stanowczo Łukasz.
— Mam nadzieję, iż się uda — dodał lekarz. — Za tydzień znowu przyjdę, żeby sprawdzić postępy. Jak się nazywacie?
— Jadwiga — podała im imię.
— A jak ma na imię pieska? — zapytał lekarz.
Łukasz i Jadwiga spojrzeli po sobie. Nie znali imienia – nie było obroży, nie było biletu.
— Agata! — jako pierwsze wpadło Jadwidze na myśl.
Pies podniósł uszy i skierował głowę w stronę Jadwigi.
— Podoba ci się imię? Bądźmy Agatą, dobrze? — zapytała łagodnie.
Pies kichnął.
— Zgodził się — odnotował uśmiechnięty lekarz. — Możecie zabrać Agatę. Na pewno będzie wam wierna!
Kiedy trójka wróciła do klatki, czekał na nich surowy wzrok Lusiaka Króla, który stał przy schodach z ręką opartą na biodrze.
— Gdzieś ty był? — wykrzyknął, ale gdy zobaczył Łukasza niosącego psa, zamilkł i otworzył szeroko oczy.
— Lusiaku, to był pies… wpadł do domu i jeszcze w ciąży… Zabraliśmy go do lekarza — tłumaczył Łukasz. — Myśleliśmy, iż zrobimy mu legowisko pod balkonem… tak żałosne…
— Pod balkonem w taką zimę?! — wykrzywił Lusiak. — Potrzebuje ciepła i przytulności!
— Dlatego chcemy porozmawiać z sąsiadami — kontynuował Łukasz. — Może wspólnie znajdziemy rozwiązanie!
Ku zdziwieniu, Lusiak nie sprzeciwił się. Matczinstwo zaczęło przeważać nad surowością. Razem z Jadwigą ruszyli, by odwiedzić każdy mieszkanie i zwołać nadzwyczajne zebranie mieszkańców.
Nikt nie chciał przyjąć psa, ale pojawiła się propozycja: zebrać pieniądze na budowę psiego domku pod balkon, stworzyć fundusz na jedzenie.
Tak Agata zyskała własny kąt.
Mały, przytulny domek przybrał się pod klatkę jak miniaturowa kopia całego budynkuł. W środku położono miękkie szmaty, wygodne legowisko. Agata ostrożnie wślizgnęła się, nie obciążając złamanego łapki.
— Musimy napisać oświadczenie do starosty — zasugerowała Jadwiga. — By wszystko było formalne.
Mieszkańcy gwałtownie podpisali dokument, a Jadwiga zniosła go osobiście na komisariat. Na szczęście, urzędnicy podeszli ze zrozumieniem i oficjalnie zezwolili psu pozostać na terenie domu.
Gdy Jadwiga wróciła do swojego schludnego mieszkania, poczucie spełnionej powinności wypełniło ją, ale sen wciąż się nie kończył.
Po kilku próbach ubrała się i wyszła zobaczyć Agatę.
— Jak się masz? — zapytała, siadając na ławce.
Pies cicho jęczał. Było jej cieplej, ból słabł, a najważniejsze – przy niej stał człowiek, któremu powolić się zaczęła.
— Wrócę do ciebie — obiecała Jadwiga. — Może wymyślimy coś lepszego…
Nie wiedziała jeszcze, co los dla niej przygotował.
Jadwiga wielokrotnie woziła Agatę do weterynarza, aż w końcu pies wyzdrowiał. Młody lekarz, Paweł, nie tylko dbał o czerwoną suczkę, ale i o szczere serce odpowiedzialnej Jadwigi.
Zaproponował jej małżeństwo, a razem z Agatą wprowadzili się do wiejskiego domu Pawła, gdzie pomieściło się wszystkich – ludzi i zwierzęta.
W międzyczasie Lusiak Król dowiedział się, iż ma dziecko, a przyroda wokół zmieniła się. Ich mieszkanie przestało być najgłośniejsze w bloku, a gdy urodził się mały Vaniek, choćby surowa Zofia Kowalska uśmiechnęła się i nie narzekała.
Czwarta klatka schodowa odczuła pozytywnełożywą przemianę, choć nikt nie pomyślał, iż wszystko zaczęło się tego dnia, kiedy pod balkonem pojawił się czerwony pies.
A Jadwiga, choć zmieniła miejsce zamieszkania i wciąż się śmiała, zachowała nieustanne, dobroczynne serce. Pewnego dnia, bawiąc się z Agatą i jej małym szczeniakiem, uśmiechnęła się i pomyślała:
„Jestem szczęśliwa… Dziękuję Ci, Wszechświecie! A wszystko to zaczęło się od naszej Agaty, psa z czwartej klatki.”