**Dziennik, 12 sierpnia**
Halina Kowalska sięgnęła ostrożnie po dojrzewające jabłka na gałęzi. Plecy zabolą ją jak zwykle, ale zignorowała to – w tym roku owoców było tyle, iż grzech nie zebrać. Antonówki wyszły wyjątkowe: duże, pachnące, z lekką kwaskowością. Idealne na konfiturę, którą tak uwielbia jej zięć Marek. A wnuczka Zosia ucieszyłaby się z jabłecznika na podwieczorek, gdy przyjedzie w weekend.
– Mamo, znowu się wspinasz na tę drabinę? – głos córki za plecami sprawił, iż Halina drgnęła. – Ile razy mam mówić: zawołaj mnie albo Marka, my to zrobimy!
Krystyna, jej córka, stała na ścieżce z rękami w bok. W białej bluzce i starannie ułożonych włosach wyglądała obco wśród jabłoni i grządek z koperkiem.
– Ależ, Krysiu, robię powoli – uśmiechnęła się przepraszająco, schodząc. – Po co was zawracać? Macie i tak pełno roboty.
– Właśnie – skinęła głową Krystyna, zabierając kosz. – Marek od trzech dni przygotowuje dokumenty, ja urywam się od telefonów z klientami, a ty zdobywasz wysokości. Jeszcze spadniesz, co my z tobą zrobimy? Nie mam czasu wozić cię po lekarzach!
Halina milczała. Co tu mówić? Dzieci dorosły, mają swoje życie. Krysia z mężem prowadzą mały sklep z materiałami budowlanymi. Ciągle w telefonach, na spotkaniach. Nie po drodze im z matką.
– Mamo, musimy porozmawiać – Krystyna odstawiła kosz na werandę wróciła. – Chodź, usiądźmy.
Serce Haliny zadrżało. Ten ton znała dobrze – córka mówiła tak, gdy zapadała ważna, ale niewygodna decyzja.
Siedziały na starej, zielonej ławce pod wiśnią. Farba miejscami się łuszczyła, ale jakoś nie było czasu jej odnowić. Teraz pewnie już nigdy nie będzie.
– Mamo, pamiętasz, jak mówiliśmy o rozszerzeniu działalności? – zaczęła Krystyna, patrząc gdzieś ponad drzewa.
– Pamiętam – skinęła głową Halina. – Chcieliście otworzyć drugi sklep na drugim końcu miasta.
– Dokładnie. I teraz wszystko się układa. Kredyt dostaliśmy, lokal znaleźliśmy. Ale potrzeba trochę więcej na remont i pierwsze zakupy towaru.
Halina zesztywniała. Miała skromne oszczędności – „na czarną godzinę” – ale oddałaby je bez wahania, gdyby córka poprosiła.
– Krysiu, jeżeli potrzebujesz pieniędzy…
– Nie, mamo, nie o to chodzi – przerwała jej. – Postanowiliśmy sprzedać działkę.
– Co?! – Halina nie wierzyła własnym uszom. – Jaką działkę?
– Tę działkę – Krystyna wskazała wokół. – Sąsiad Nowak od dawna chciał powiększyć swój teren, zaoferował dobrą cenę. A nam pieniądze są potrzebne na już.
Halinie zakręciło się w głowie. Sprzedać działkę? Przecież to ich rodzinne gniazdo! Dom budował jeszcze jej mąż, Jan, sad sam zakładał. Tu Krysia dorastała, na tych grządkach uczyła się pracować w ziemi. Trzydzieści lat spędzili tu każde lato, a po jego śmierci Halina zostawała tu od wiosny do późnej jesieni.
– Ale ja…? – spytała cicho. – Gdzie ja się podzieję?
– Mamo, w twoim wieku samotnie na działce to już trudno – położyła jej rękę na ramieniu. – Nie dasz rady z domem, z ogrodem. Sad zaniedbany, dach przecieka. My z Markiem nie możemy ciągle tu być, żeby naprawiać. A masz przecież mieszkanie w mieście, ciepłe, wygodne.
– Ale ja nie chcę do miasta – łzy napłynęły do oczu. – Krysiu, ja tu żyję. To moje kwiaty, sąsiedzi…
– Mamo, to nie podlega dyskusji – głos Krystyny zesztywniał. – To nasza decyzja. Nowak daje dobrą cenę, już się umówiliśmy. Masz dwa tygodnie na spakowanie się. Weźmiesz, co chcesz, resztę… no, jakoś się uporządkuje.
– Dwa tygodnie? – Halina nie mogła uwierzyć.
– Lepiej szybko, niż ciągnąć – odcięła córka. – I jeszcze jedno… działka jest formalnie na nas i Marka, pamiętasz? Ty z tatą przepisaliście ją dziesięć lat temu, żeby uniknąć problemów z dziedziczeniem.
Halina pamiętała. Jan nalegał: „Lepiej teraz, póki żyjemy”. Jak mogła przypuszczać, iż własna córka wyrzuci ją z domu, który budowali własnymi rękami?
Wieczorem nie mogła zasnąć. Leżała w małej sypialni, patrząc na sufit, który Jan sam wykończył, i myślała o tym, co zostawi. Jabłonie sadzone, gdy Krysia miała pięć lat. Truskawki, które podkradali sąsiedzkie dzieci. Altankę, gdzie latem piły herbatę z konfiturą.
Następnego dnia przyjechał Marek z kartonami.
– Halino, pomogę pani się spakować – unikał jej wzroku. – Co zabieramy, co zostawiamy?
– Komu zostawiamy, Marku? Nowakowi? On ten dom zburzy, żeby powiększyć ogród!
– No, może coś wyrzucimy – zmieszał się. – Meble stare, sprzęty… Krystyna mówiła, iż w mieście kupicie nowe.
„Za jakie pieniądze?” – chciała zapytać, ale milczała. Jej emerytura ledwo starczała na leki.
Tydzień minął jak mgła. Sąsiadka Bronisława pokiwała głową:
– Kowalska, jak ty bez działki?
– Dzieci zdecydowały – wzruszyła ramionami Halina.
– A może się nie zgodź? Nie podpisuj papierów!
– Działka nie jest na mnie – westchnęła.
Gdy Krysia przyjechała z Zosią, Halina przypomniała jej, jak z Janem oszczędzali na jej pierwszy samochód.
– I czegoś w zamian nie chcieliśmy – dodała.
– Mamo, to nie to samo! – Krystyna uderzyła dłonią w stół. – Decyzja zapadła!
Nocy później Halina poszła do Nowaka.
– Wiesz, iż mnie wysiedlają? – spytała wprost.
Sąsiad zmarszczył brwi:
– Jak to? Gdzie ty pójdziesz?
– Do miasta. Ale ja tam nie chcę.
Nowak zamyślił się.
– Posłuchaj, Kowalska… Pogadam z twoim zieciem. Mam pomysł.
Nie wiedziała, o czym rozmawiali. Marek i Nowak długo naradzali się na werandzie, potem przyjechała Krystyna. Wieczorem córka oznajmiła:
– Mamo, Nowak kupi tylko połowę. Dom i troHalina uśmiechnęła się przez łzy, patrząc na rozgwieżdżone niebo nad jabłoniami, i pomyślała, iż choćby w najcięższych chwilach warto walczyć o swój kawałek ziemi.