uratowałam sikorzęta.
Bo dzięcioł, taki z dzięciołów dużych, próbował rozdziobać otwór budki lęgowej w celu dobrania się do piskląt. Jak zobaczyłam, jak malutka sikorka udaje pocisk artyleryjski i rzuca się z całą sikorzą siłą na dzięcioła, żeby go odstraszyć, a dzięcioł ma to w, nie zdzierżyłam. Przystawiłam drabinę do brzozy i owinęłam budkę tuż pod otworem czterema grubymi warstwami włochatej tkaniny.
Tymczasem w rdeście kosica dzielnie wysiaduje. To żółte to dziób.
A łabędzie wywiodły młode.
Takie pluszowe słodziaki. :)
Słucham jakichś rekolekcji o Lectio divina, większość mi się podoba, chociaż... jak dotąd raz PT Rekolekcjonista wpadł w ton jęczący na temat prześladowania Kościoła (w Polsce, w Polsce...) i raz mój ukryty psycholog :P zdemaskował jego wewnętrzny problem związany z hm wypaleniem zawodowym. :P Z pozytywów to dochodzę do wniosku, iż Lectio jako metoda stosowana jest daleko szerzej niż wynikałoby to z używania fachowego nazewnictwa (i formułowania punktów :P). Każde poważne i modlitewne czytanie Pisma jest w istocie Lectio. Można to nazwać wcale nie Lectio divina, tylko echem Słowa czy jakkolwiek, te sztucznie wyodrębniane i pięknie nazywane etapy układają się zwykle zupełnie samoczynnie i bez potrzeby narzucania wzniosłej nomenklatury.
Z ciekawostek. PT Rekolekcjonista stwierdził, iż wszystko, co zawiera Biblia, jest Słowem skierowanym osobiście do mnie. OK, myślę, co Bóg chce mi powiedzieć przez opisywanie wymiarów świątyni u Ezechiela, na przykład? Hm, iż powinnam schudnąć? :)))
937.