Chodźcie ze mną!

9 godzin temu

Dawno temu, w małej wsi pod Lublinem, żył stary gospodarz o imieniu Stanisław. Pewnego dnia, wybierając się do lasu po grzyby, natknął się na samotnego szczeniaka. Nikt nie wiedział, skąd wzięło się to zwierzę w głębi puszczy.

Była to nieufna suka Tak mówi się o ludziach, którzy stronią od innych Ona była taka sama.

Małe, niezdarne stworzenie, mokre po deszczu Stanisław zmarszczył brwi i podszedł bliżej. Nieładna, niezgrabna A jednak Spojrzały na niego brązowe oczy Nie oczy szczenięcia, ale mądrego zwierzęcia. Stanisław zamyślił się.

Chodź ze mną! Mam podwór bez psa. Będziesz dobrym stróżem nie pożałujesz!

Wsiadł na rower i ruszył do wsi. Po drodze raz po raz się oglądał ale nikt za nim nie biegł. niedługo zapomniał o tym leśnym spotkaniu.

Zajął się gospodarstwem, a miał sporo do roboty: trzy prosiaki, lochę z dziesięcioma prosiętami, krowę Białkę, kilkanaście kur, sześć kaczek z młodymi i kota Plutona

Stanisław skręcił papierosa Nie lubił tych sklepowych. Otworzył furtkę i usiadł na ławce przed domem, by wreszcie odpocząć. Nagle zamarł

Patrzyły na niego brązowe oczy Tak uważnie Tak z dziwnym wyrazem, iż stary nie wiedział, co robić.

No to idziemy do podwórza? Po długiej chwili szczenię cofnęło się i zniknęło w ciemności.

Tak mijały dni Każdego wieczoru brązowe oczy obserwowały go, jakby oceniały, jakby szukały w nim pokrewnej duszy

Aż pewnego dnia, gdy Stanisław siedział na ławce i skręcał papierosa, ona podeszła Obwąchała go i położyła się u jego stóp.

Stanisław nie był czułym człowiekiem do zwierząt przywykł podchodzić praktycznie Nie zliczył, ile świń, krów i kur przeszło przez jego ręce

Pies był od stróżowania, kot od łapania myszy Nie pamiętał już, ile psów odeszło za jego życia. Jedne padły od chorób, inne otruły się Teraz budka stała pusta.

Na początku lata odszedł Burek Weterynarz powiedział, iż to kleszcz Nikt specjalnie po nim nie płakał. Stanisław był twardym, oszczędnym na łzy mężczyzną.

A jego żona, Jadwiga, była jeszcze twardsza Cała wieś pamiętała, jak jednym uderzeniem pięści powaliła cielaka, który bawił się i bodł, gdy przyszła go napoić

Stanisław zaciągnął się papierosem i spojrzał na szczeniaka leżącego u jego nóg. Brązowe oczy wpatrywały się w niego.

No cóż, zwierzę, widzę, iż postanowiłeś tu zostać? Słuchaj więc Karmić cię będę dwa razy dziennie, czym Bóg da Ale krzywdy ci nie zrobię. Budka jest. Ciepła. Nocą czasem puszczę cię wolno Twoim zadaniem będzie pilnowanie podwórza! Żeby żaden obcy nie przeszedł bez strachu! jeżeli się zgadzasz, chodź za mną!

Tak zaczęło się jej nowe życie. Stanisław nazwał ją Luną. Skąd wziął to piękne imię pozostaje zagadką Teraz Luna miała ciepłą budę, duże gospodarstwo i łańcuch.

Z biegiem czasu z niezdarnego szczeniaka wyrosła na potężną, piękną sukę, której bała się cała wieś. Mówiono nawet, iż ma wilczą krew

Była niesamowicie dumna i miała zupełnie nie psie zwyczaje. Nie merdała ogonem, nie lizała rąk Gdy zbliżał się Stanisław, Jadwiga lub ich rodzina, Luna spokojnie leżała i patrzyła na nich swymi mądrymi oczami.

Ale obcych była gotowa rozszarpać choćby nie szczekała prawie Warczała A ten dźwięk był przerażający Tylko w dzień Dlatego jej budę przeniesiono z podwórza na ogród, by sąsiedzi nie bali się pukać do furtki.

Za to nocą Stanisław czasem puszczał ją wolno, mówiąc:

Za trzy godziny wrócę masz tu być! Widzisz, mleczarki boją się rano doić krowy przez ciebie! Nikogo nie tykaj! Trzy godziny!

Nigdy nikogo nie ugryzła ani nie przestraszyła. Może miała inne zajęcia ale zawsze o wyznaczonej godzinie wracała do budy, za co Stanisław ją szanował A może Nie, wtedy jeszcze nie umiał

Luna regularnie miała szczeniaki, jak każe natura. Choć ludzie się jej bali, młode rozchodziły się jak świeże bułeczki. Przyjeżdżali po nie choćby z innych wiosek. Bo choć Luni się lękali, szanowali ją Nie atakowała bez powodu Tylko w obronie

Pewnego letniego dnia Luna wygrzewała się w słońcu, jednym okiem obserwując małą Marysię bawiącą się w piaskownicy pod drzewem, drugim babcię Jadwigę pracującą w ogrodzie.

Luna wiedziała, iż Jadwiga przywiązywała wnuczkę do drzewa, by nie uciekła. Marysia miała ledwie trzy lata, rodzice przywozili ją na weekendy.

Dziewczynka od razu biegła do Luny, rozkładając rączki:

Lulu! Lulu!

I psie serce ściskało się z euforii i miłości do tego małego człowieczka Tego feralnego dnia Luna pilnowała Marysi i babci I zdrzemnęła się.

Obudziło ją drapanie pazurem po nosie. Otworzyła oczy. Kot Pluton siedział przed nią i niemal chrypiał:

Zrób coś! Marysia się topi!

Luna spojrzała za płot. Marysi nigdzie nie było. Ani w piaskownicy, ani na huśtawce. Spojrzała na kota.

Jest tam, przy stawie. Jej czapeczka w wodzie! Ona po nią lezie! No rusz się, pomóż! Mnie nikt nie słucha!

I Luna zawyła Jak nigdy dotąd Skakała, szarpała łańcuch, próbując zerwać się ku górze

Jadwiga wyprostowała się i spojrzała na psa.

Zupełnie cię popierdoliło, bestio pomyślała i wróciła do kapusty.

Aż w końcu Luna zawyła po raz drugi Nie byle jak Preraźliwe wilcze wycie rozległo się nad wsią Tak głośne i straszne, iż wszystkim włosy stanęły dęba

Luna wyła i wyła A w tym wyciu był taki ból, iż słowami nie dało się tego opisać

Dopiero wtedy Jadwiga zrozumiała, iż stało się coś strasznego, i rzuciła się szukać Marysi Na szczęście sąsiedzi też wybiegli z domów.

Marysi

Idź do oryginalnego materiału