Chodź do domu, Maluch, chodź  pogłaskał pieska po głowie Jan Kowalski.  Nie wróć jej już, choćbyśmy obaj bardzo tego chcieli.
Kundel o imieniu Maluch podniósł łeb i spojrzał prosto w oczy swojego pana. Wiedział wszystko  iż jego ukochana pani odeszła, iż choćby stał przy grobowcu do końca świata, ona nigdy już nie wróci, nie pociągnie go za uszy, nie podrzuci ukradkiem pod stołem biszkopta, który uwielbiał, choć pan surowo zabraniał.
Pies ciężko westchnął i ruszyli w stronę przystanku tramwajowego. Droga była długa, ale nie mieli się gdzie spieszyć. Szli powoli, obaj wspominając tę, którą kochali najbardziej na świecie.
***
Jan Kowalski przeżył ze swoją Marysią (bo tak zawsze nazywał żonę) czterdzieści osiem lat. Żyli dobrze, zgodnie. Tylko dzieci im Pan Bóg nie dał.
 Widocznie nie nasza kolej  mawiała Maria.  Może nie zasłużyliśmy, żeby nam tam, w niebie, powierzyli dziecko.
Dlatego też Marysia odmówiła adopcji sieroty z domu dziecka, choć on nie miał nic przeciwko, ale nie nalegał. Po co, skoro do cudzych dzieci serce jej nie leżało. Najpierw jeszcze mieli nadzieję, a potem Potem Marysia przyniosła do domu małego bezdomnego pieska. Reksio  tak nazwali swojego pierwszego pupila, który zastąpił im dziecko. Gdy Reksio odszedł ze starości, długo płakali i postanowili, iż więcej zwierzęcia nie przygarną  zbyt bolesna to strata. A dwa lata później Marysia wróciła z malutkim kociątkiem.
 Koty żyją długo  uśmiechała się wtedy.  Puszek może choćby nas przeżyć.
Dwadzieścia szczęśliwych lat przeżyli z Puszkiem, ale niestety, choć koty żyją dłużej niż psy, to i tak krócej niż człowiek.
Gorzko było im znów pochować swojego dzieciaka. Marysia wtedy ciężko zachorowała. Pewnie ta strata podkopała zdrowie już nie młodej kobiety. Proponował wziąć kolejnego kotka, ale Marysia stanowczo odmówiła.
 Starymi już jesteśmy, sami niedługo odejdziemy, po co zostawiać biedne stworzenie sierotą? Nie, Jasiu, żadnych więcej zwierząt, dożyjemy we dwoje.
I znów się z nią zgodził. Kochał swoją Marysię ponad wszystko.
Minęły dwa lata.
Pewnego dnia spacerowali po parku i podeszli do budki z lodami. Podał Marysi jej ukochane śmietankowe, mieli iść w stronę fontanny, gdy nagle usłyszeli szelest za budką. Obeszli ją i zamarli  chudy jak patyk szczeniak żuł papier po lodach. Był tak wychudzony, iż głowa wydawała się nieproporcjonalnie duża w stosunku do reszty ciała. Zobaczywszy ludzi, piesek porzucił papier i spojrzał na Jana i Marysię wzrokiem pełnym wyrzutu i pytania.
 Jasiu, obiecaj mi  szepnęła gorączkowo Marysia, ściskając mocno dłoń męża  obiecaj, iż przeżyjesz jeszcze co najmniej dziesięć lat!
Wtedy aż oniemiał z wrażenia, ale Marysia patrzyła na niego tak, jakby od tego zależało ich życie, więc bez wahania powiedział:
 Obiecuję!
Wtedy się uśmiechnęła, podniosła to kudłowe coś i przytuliła do piersi. Tak w ich życiu pojawił się Maluch.
Jan Kowalski ciężko westchnął i spojrzał na Malucha. Pies natychmiast podniósł głowę i wpatrzył się w oczy pana, jakby czytał jego myśli, jakby mówił: Tak, tak, dokładnie tak to było.
Przeżyli razem jeszcze pięć szczęśliwych lat, wypełnionych żywą, kudłatą euforią o imieniu Maluch, a trzy miesiące temu jego Marysi nagle zabrakło
Jan Kowalski wydał z siebie cichy jęk, a Maluch natychmiast zawył żałośnie.
 Zostaliśmy sami, Maluch  powiedział Jan Kowalski.
 Auuuuuu!  zawtórował pies.
Często chodzili na grób Marii, bo inaczej nie potrafili.
Oto i przystanek końcowy. Jan przysiadł na ławce. W piersi pojawił się dziwny, ciągnący ból  nie silny, ale nieprzyjemny. Tylko do domu, słodkiej herbaty się napić, zaraz będzie lepiej  pomyślał, mechanicznie pocierając klatkę piersiową. Maluch, zamiast siedzieć spokojnie, kręcił się nerwowo wokół ławki, od czasu do czasu dotykając nosem twarzy pana i skomląc.
 W porządku, Maluch, w porządku. Tramwaj nadjeżdża, chodźmy.
Wsiedli, jazda miała trwać około czterdziestu minut, ale ból narastał. Maluch coraz mocniej wtul

 1 dzień temu
                                                    1 dzień temu
                    





