Chodź do domu, Maluch, chodź pogłaskał psa po głuce Stanisław Kowalski. Jej już nie wrócimy, choćbyśmy oboje bardzo tego chcieli.
Kundel o imieniu Maluch podniósł łeb i spojrzał prosto w oczy swojemu panu. Wiedział wszystko: iż jego ukochana pani odeszła, iż choćby stał przy jej grobie godzinami, już nigdy nie pogłaszcze go po uszach, nie poda mu ukradkiem pod stołem ciasteczka, które tak uwielbiał, choć Stanisław stanowczo tego zabraniał. Pies ciężko westchnął i ruszyli w stronę przystanku tramwajowego.
Droga była długa, ale nie mieli się do kogo śpieszyć. Szli więc powoli, oboje wspominając tę, którą kochali najbardziej na świecie.
***
Stanisław Kowalski przeżył ze swoją Marysią (tak zawsze nazywał żonę) czterdzieści osiem lat. Żyli dobrze, zgodnie. Tylko Bóg nie dał im dzieci.
Widocznie nie było nam to pisane mawiała Maria. Może nie byliśmy godni, by wychowywać czyjeś dziecko.
Dlatego też Marysia odmówiła adopcji sieroty z domu dziecka, choć on nie miał nic przeciwko. Nie nalegał. Po co, skoro serce nie ciągnęło do cudzych dzieci? Najpierw jeszcze mieli nadzieję, ale potem Potem Marysia przyniosła do domu małego, bezdomnego szczeniaka. Rex, tak nazwali pierwszego pupila, który zastąpił im dziecko. Gdy Rex odszedł ze starości, płakali długo i postanowili, iż więcej nie wezmą psa zbyt bolesna była strata. Ale dwa lata później Marysia przytuliła do siebie malutkiego kociaka.
Koty żyją długo uśmiechała się wtedy. Puszek może choćby nas przeżyć.
Dwadzieścia szczęśliwych lat spędzili z Puszkiem, ale niestety, choć koty żyją dłużej niż psy, i tak odchodzą przed człowiekiem.
Znowu pochowali swojego dzieciaka, a Marysia ciężko zachorowała. Może ta strata nadwyrężyła zdrowie już nie młodej kobiety. Proponował wziąć kolejnego kota, ale Marysia stanowczo odmówiła.
Jesteśmy starzy, sami niedługo odejdziemy, po co skazywać zwierzę na sieroctwo? Nie, Stasiu, żadnych zwierząt, dożyjemy razem naszych dni.
I znów się z nią zgodził. Kochał swoją Marysię ponad wszystko.
Minęły dwa lata.
Pewnego dnia spacerowali po parku i podeszli do budki z lodami. Podał Marysi jej ulubiony śmietankowy, gdy nagle usłyszeli szelest za budką. Obejrzawszy ją, zamarli: wychudzony szczeniak żuł papier po lodzie. Był tak chudy, iż głowa wydawała się nieproporcjonalnie duża. Zobaczywszy ludzi, piesek zostawił papier i spojrzał na Stanisława i Marysię wzrokiem pełnym wyrzutu.
Stasiu, obiecaj mi szepnęła gorączkowo Marysia, ściskając dłoń męża obiecaj, iż przeżyjesz jeszcze co najmniej dziesięć lat!
Wtedy on zupełnie oniemiał, ale Marysia patrzyła na niego tak, jakby od tego zależał ich wspólny los. Bez wahania odpowiedział:
Obiecuję!
Wtedy się uśmiechnęła, podniosła to kudłate nicość i przytuliła do piersi. Tak w ich życiu pojawił się Maluch.
Stanisław Kowalski ciężko westchnął i spojrzał na Malucha. Pies natychmiast podniósł głowę i wpatrzył się w oczy pana, jakby czytał jego myśli, jakby mówił: Tak, tak, właśnie tak było.
Przeżyli razem jeszcze pięć szczęśliwych lat, wypełnionych puszystą euforią o imieniu Maluch, aż trzy miesiące temu Marysia odeszła
Stanisław wydał z siebie cichy jęk, a Maluch natychmiast zawył żałośnie.
Sierotami zostaliśmy, Maluchu powiedział Stanisław.
Auuuu! zawtórował mu pies.
Często chodzili na grób Marii, bo inaczej nie umieli.
I oto przystanek końcowy. Stanisław usiadł na ławce. W piersi poczuł tępy, ciągnący ból nie silny, ale nieprzyjemny. Tylko do domu, zrobię herbatę z miodem, zaraz będzie lepiej pomyślał, mimowolnie pocierając klatkę piersiową. Maluch nie siedział jak zwykle spokojnie, ale nerwowo krążył wokół ławki, co chwila węsząc przy twarzy pana i skomląc.
W porządku, Maluchu, w porządku. Tramwaj nadjeżdża, chodźmy.
Wsiedli. Do domu było z czterdzieści minut, ale ból narastał. Maluch wtulił łeb w kolana pana.
Już pół drogi za nami
Nagle ból stał się ostry, oddech się urywał, w oczach pociemniało. Stanisław stracił przytomność. Maluch zareagował natychmiast głośno, rozpaczliwie zaszczekał.
Mężczyźnie źle! krzyknął ktoś.
Tramwaj się zatrzymał, ludzie krzątali się wokół niego, czekając na karetkę. Maluch przestał szczekać, tylko siedział cicho, patrząc błagalnie w obce twarze: Pomóżcie, pomóżcie mówiło jego spojrzenie.
Gdy Stanisława zabrano, pies wiedział, iż nie wolno mu wsiąść do karetki. Ruszyła w tę samą stronę, co tramwaj, więc Maluch wrócił do środka. Myślał, iż tramwaj podąży za nią. Ludzie głaskali go po głowie, współczuli.
Nie wyrzucajcie go, zna drogę do domu powiedziała jakaś kobieta do konduktora. Często ich tu widuję.
Zostawili go.
Gdy tramwaj wrócił na pętlę przy cmentarzu, Maluch wysiadł. Stał na przystanku, nie widząc nikogo, tylko wpatrując się w stronę szpitala, gdzie lekarze walczyli o życie pana. Jego oczy zdawały się patrzeć nie na świat wokół, ale gdzieś w głąb czegoś, czego żaden człowiek nie pojmie.
A Maluch wciąż walczył swoją mocą, swoją wiarą. Czuł, iż lekarze sami nie dadzą rady. Gdy zrozumiał, iż jego siła nie wystarcza, pobiegł do tej jedynej, która, choć leżała pod kamienną płytą, wciąż mogła pomóc.
Ludzie stracili więź z naturą, nie wierzą w to, iż myśli i energia mogą przekraczać granice. Ale to nie znaczy, iż tego nie ma. Gdyby zwierzęta umiały mówić, opowiedziałyby nam wiele o tym, co dla nas niewidzialne.
***
Stanisław szedł długim, ciemnym korytarzem. Tam, przed nim, na zielonej łące pełnej kwiatów, stała Marysia znów młoda. Śpieszył się. Już był na końcu ciemności, wyciągnął rękę, by zrobić ostatni krok gdy n

1 dzień temu






