Drogi Dzienniku,
Stoję przed podniszczonym wejściem z wyblakłym napisem Kawiarnia Przytulny Zakątek. Litery są krzywe, a jedyne ż ledwo trzyma się słowa. Przy drzwiach suche krzewy wrzosu, kosz na śmieci i para gołębi wygrzewających się w jesiennym słońcu.
No więc, nowy rozdział mamroczę do siebie, wkładając klucz do zamka.
Nowy rozdział wciąga zapach wilgoci, pleśni i starych przypraw. Kichnę, otwieram okna, wciągam powietrze i ruszam do roboty.
Zwariowałaś! rozbrzmiewa w słuchawce głos przyjaciółki Agi. Kupiłaś kawiarnię? W tej dzielnicy? Czy zwolnienie tak cię wywróciło?
Wolę piec bułki niż liczyć cudze pieniądze wzdycham, wycierając stoły. Poza tym zawsze o tym marzyłam. Pamiętasz, jak babcia Zofia robiła?
Pamiętam. Marzenia to jedno, a ten stodoła to drugie.
To nie stodoła. To moja piekarnia.
Nazwałam ją Mandarynkowy Chleb, bo babcia zawsze dodawała startą skórkę mandarynki do cynamonowych bułeczek. Zimą dom pachniał mandarynkami i świeżym ciastem, a ja chciałam odzyskać ten ciepły klimat.
Pierwszy tydzień minął bez klientów. Kawiarnia stała na skraju Jeżyca, gdzie przychodzą tylko ci, co znają krótkie drogi. Wstaję o piątej, zagniatam ciasto, piekę, myję naczynia, testuję przepisy. Zapach cynamonu i wanilii miesza się z kawą. Na parapecie stawiam wazon z mandarynkami, przyklejam do szyby napis: Zajrzyj nie pożałujesz.
Babciu, pomóż mi szepczę, kładąc na ladzie świeżą partię kręconych bułek.
Jakby na to odpowiedź, tego samego wieczoru wchodzi Zofia z sąsiedniego domu.
To ty tu bułki pieczesz? Przeszłam obok, wywąchałam. Daj spróbować.
Podaję jej ciasto, babcia przyciemnia oczy, przegryza i kiwa głową.
Pyszne, prawdziwe. Jutro przyprowadzę dziewczyny na warcaby. Ty postaw kawę.
Następnego dnia przychodzą dziewczyny: trzy starsze panie z opowieściami. Po tygodniu trzech studentów. Potem kurier, potem mama z wózkiem. Wieść rośnie po dzielnicy, cicho, ale konsekwentnie.
Odświeżam szyld. Zamiast Przytulny Zakątek teraz widnieje: Piekarnia z zapachem mandarynek. Pomaga mi Szymon, jeden ze studentów.
Co ty robisz? Projektant?
Na razie nie. Studiuję. Ale twoje bułki są boskie. Chcę, żeby i szyld był taki sam.
Po raz pierwszy od dawna czuję, iż jestem potrzebna. Wieczorem Szymon przyprowadza dziewczynę: To Kasia, fotograf. Chcemy uruchomić twoje media społecznościowe. Prawie łzy napływają mi do oczu.
Dzień dobry wdziera się znajomy, drżący głos. Zos
Odwracam się. W drzwiach stoi Leszek, mój były. Ten sam, co rok temu odszedł przemyśleć i zniknął do koleżanki z pracy.
Co tu robisz? głos suchy.
Słyszałem, iż otworzyłaś kawiarnię. Przyszedłem zobaczyć.
Widziałem. Do zobaczenia.
Poczekaj. Kiedyś
Mówiłeś, iż jestem nudna. A teraz tęsknisz, co?
Uśmiecha się krzywo:
Nie o to chodzi. Po prostu słyszałem, iż zainwestowałaś. Wiesz, iż dopóki nie rozwiedliśmy się formalnie, wszystko, co nabyłaś, jest wspólnym majątkiem.
Naprawdę?
Nie chcę kłótni. Może dogadamy się? Pomogę przy remoncie, dostanę kilka procent
Milczę. Potem zdejmu fartuch, podchodzę do drzwi i szeroko je otwieram.
Leszek, drzwi otwarte. Wyjdź. I nie wracaj już tutaj.
Krokiem zmierza do mnie, ale w progu pojawia się babcia Zofia z przyjaciółkami.
Ojej, kto tu hałasuje? Odejdź, synu. Tu rządzi królewska kobiecość.
Leszek mruczy coś i odchodzi.
Kto to był? pyta jedna z przyjaciółek.
Były. Przyszedł po swoją część.
A nie ma mu po drodze? wzdycha babcia, chwytając z tacy kolejną bułkę.
Telefon dzwoni. To mama.
Co tam kombinujesz? Dzwonił Leszek, mówi, iż krzyczałaś na niego.
Mamo, przyjechał po udział w kawiarni. Czy to normalne?
Przecież to twój mąż. Prawie. Może się jeszcze dogadacie. Nie jesteś już młoda
Mamo, otworzyłam własny biznes. Samodzielnie, od zera. I jestem szczęśliwa. Nie możesz się cieszyć?
Martwię się o ciebie. Kawiarnia w getcie, rozwód, a oszczędności nic nie warte. To nie życie.
To moje życie, mamo. Wybrałam je.
No cóż. Jak spalisz się nie dzwoń.
Odkładam słuchawkę, siedzę przy pustej filiżance i patrzę w dal.
Czy mogę wejść? zagląda