to nic już nie potrzeba, więc nie chce żadnych prezentów - znacie to? Ech. Człowiek myśli, wymyśla, cieszy się, iż coś wymyślił - i dostaje po łbie krótkim: a ja nie chcę. I mam ochotę zwinąć d* w troki i wyjechać gdzieś na święta, jak nie chce, to nie chce, niech se radzi. :P I wiem, iż se nie poradzi, więc nie mogę. Muszę - jak zwykle - zacisnąć zęby i trwać.
Chciałabym, żeby przyjechała Pani eM, może ona uratuje mi te święta?


Udało mi się dziś przejrzeć kilka okołoadwentowych internetowych rozkmin różnych mądrych ludzi. Wydaje mi się, iż (przynajmniej te, które znalazłam), koncentrują się bardziej na przygotowaniu do Bożego Narodzenia i na zauważaniu przychodzenia Boga w doczesności niż na braniu pod uwagę powtórnego przyjścia Chrystusa na końcu czasów. A mi jakoś od zawsze ten aspekt eschatologiczny wydawał się najbliższy i najrealniejszy. Ile razy jeszcze w szkole patrzyłam na drzwi do jednej czy drugiej klasy i marzyłam, iż Wejdzie. Do tej pory Boże Narodzenie wiąże mi się za każdym razem z gorzkim rozczarowaniem, iż nie Przyszedł. Że adwent się skończył, a On znowu nie Przyszedł...
Zapewne, takie podejście ma jakieś uwarunkowania psychologiczne. Może Jego Powrót to jedyne wyjście z paru sytuacji, które widzę. Od zawsze, od podstawówki.
I tylko dlatego życie nie jest beznadziejne do reszty, iż On kiedyś Wróci. Amen.
1048.