Bezkrwawe łowy pani Moniki, czyli jak operatorka maszyn pokochała fotografię

1 miesiąc temu

Taniec godowy perkozów, myszołów z upolowaną myszą w locie, zaloty kozłów do saren… Monika Pastrykiewicz z Gogolina jest autorką milionów zachwycających zdjęć, prowadzi też bloga i ma swój kanał na YouTube o fotografowaniu natury. Jak alarmuje, liczba zwierząt jednak z każdym rokiem spada w zastraszającym tempie.

Monika Pastrykiewicz zawodowo pracuje jako operator maszyn, ale fotografowanie zwierząt i roślin to jej pasja. Pierwsze zdjęcia zaczęła robić w lasach i na łąkach, gdy była jeszcze w szkole podstawowej. Wykorzystuje do tego każdą wolną chwilę, niemal codziennie. Nie straszne jej ani upały, ani mrozy, czy śniegi. Co ciekawe, działa niemal wyłącznie lokalnie, w najbliższej okolicy. A przy okazji sprząta: zbiera butelki, puszki i inne śmieci. Ale gdy ktoś nazwie ją ekologiem, prostuje.

Monika Pastrykiewicz z Gogolina – miłośniczka przyrody

– Jestem tylko miłośnikiem przyrody – mówi. – Matka natura obdarza nas we wspaniały sposób, ja sprzątając, staram się jej odwdzięczyć za to, iż mogę ją fotografować. Śmieci, które ludzie rozrzucają, są zagrożeniem dla zwierząt. A poza tym, nie raz psuły mi ładne ujęcie.

Plastikowa butelka, gdy trzaśnie pod nogą, płoszy modela. Mam też zdjęcia, gdzie obok rzadkiego okazu owada leżą pety lub puszki.

Perkozy dwuczube podczas tańca godowego.

Takie zdjęcia ukazują jednak realia: śmieci porzucanych w lasach czy na łąkach są ogromne ilości. Pani Monika nie prowadzi teraz ewidencji. Ale kiedyś liczyła i w ciągu roku zbierała średnio 40 dużych worków plastiku. A drugie tyle szkła i około 160 kilogramów puszek. Puszki oddaje potem do skupu. Z kolei resztę „dorzuca” do wywozu odpadów komunalnych. Tyle, iż posegregowaną. A gdy napotka telewizor lub lodówkę, dzwoni na straż miejską albo do nadleśnictwa, aby posprzątali.

Coraz mniej do fotografowania

Najlepiej zdjęcia robi się się rankiem. Albo wieczorem. Wtedy zwierzęta wychodzą na żer. No i dobre światło jest, a to też ważne. Pani Monika na fotograficznych łowach jest zwykle siedem razy w tygodniu. Jak się da, to o świcie. A jak nie – zawsze o 17.00 wsiada na rower i rusza w drogę. Kilka tygodni temu ten rower (zapięty!) ktoś jej ukradł z krzaków i już się nie odnalazł. Teraz ma nowy, bo bez roweru ani rusz. Aktywność człowieka, na jaką można natknąć się podczas leśnych wycieczek, przeważnie nie jest niestety pozytywna… Wnioski są takie, iż człowiek ingeruje w przyrodę, niszczy, śmieci, zabija i na dodatek jeszcze kradnie.

Ale pani Monika się nie złości. Żyje w harmonii nie tylko z przyrodą, ale z całym otoczeniem. I chętnie dzieli się zdjęciami i filmami. Nie robi też sekretu ze swoich tras: opisuje na blogu i na Facebooku, gdzie była. To lasy, łąki, kamieniołomy i akweny wodne w gminach Gogolin, Krapkowice, Zdzieszowice i Tarnów Opolski. Tak więc praktycznie każdy może iść poszukać sam. Na przykład takich rzadkich gatunków jak susły moręgowane, gniewosze plamiste, traszki grzebieniaste, wydry, bieliki, dzięcioły, sowy, sokoły, orliki i wiele wiele innych. Nie wspominając o bogactwie owadów. No i królestwie fauny. Samych gatunków dzikich storczyków jest sporo, a do tego wiele rzadkich i przepięknych grzybów, pierwiosnki, śnieżyczki, zawilce, czosnek niedźwiedzi… Długo by wymieniać.

Susły uchwycone na łące.

– Dokumentuję naszą florę i faunę, póki jeszcze jest co dokumentować – stwierdza pani Monika. – Żeby pokazać, co tu mamy. Po prostu cicho wędruję z aparatem i rozglądam się. Czasem gdzieś się zaczaję i czekam. Żyję też w zgodzie z myśliwymi. Choć mamy odmienne poglądy i czasem je wymieniamy, nie jestem wojującą obrończynią zwierząt ani przyrody. Dlatego też myśliwi pozwalają mi korzystać ze swoich ambon. Jest mi jednak smutno, iż zwierząt jest coraz mniej. To nie tylko wina odstrzałów, ale różnej ingerencji człowieka.

– Nie wiem, czy za 50 lat będzie je jeszcze co fotografować w naszych lasach – dodaje. – To zależy od ludzi: jak będą gospodarować zasobami Ziemi. Wiem tyle, iż dziesięć lat temu robiłam na miesiąc po 10 tysięcy zdjęć i więcej, czasem choćby po 600 na jeden wypad. I to głównie fauna była. Teraz zdarza się, iż czasem nie zrobię ani jednej fotki. Tak jest od kilku lat już. No i głównie fotografuję teraz rośliny. To jednak nie daje mi aż takiej satysfakcji.

Dreszczyk emocji i taniec godowy

Zdjęcia Moniki Pastrykiewicz zachwycają nie tylko dlatego, iż pokazują rzadkie gatunki, Można tu znaleźć również interesujące scenki. Rodzice z młodymi, sceny miłosne, zaloty, prokreacja albo momenty sporów i walk – o teren, zasoby lub o samice. Niektóre zdjęcia autorka opatruje dowcipnym komentarzem, np. „myszołów uczy myszę latać” (niesie ją w dziobie). Albo „mówię ci, taka wielka to kosiarka była” (gdy dwa boćki kroczą z rozłożonymi skrzydłami po świeżo skoszonej łące).

Dwa bociany z rozłożonymi skrzydłami kroczą po skoszonej łące:
„Mówię ci, taka wielka to kosiarka była”.

Czasem zdjęcia są smutne, bo dokumentują zaśmiecony las albo zwierzę zabite przez auto przy obwodnicy. Czasem zdjęcie bez opisu – zwłaszcza dla laika – jest niezrozumiałe. Na przykład dwa perkozy w dziwnych pozach na wodzie.

– To jest ich taniec godowy – wyjaśnia pani Monika. – One jak się zalecają, to każdy bierze ziele w dziób i to wygląda jakby z nim tańczyły, przyciskając brzuszek do brzuszka! Wiosną można zaobserwować najpiękniejsze sceny. Nie zawsze uda się je sfotografować, bo to są ułamki sekund, no i odległość duża, nie zawsze aparat dobrze „wyostrzy” na czas. No i to właśnie daje ten dreszczyk emocji. Wielką satysfakcję, gdy się uda, lub rozczarowanie. Z roślinami tego już nie ma. Nigdy nie udało mi się na przykład zdążyć sfotografować, jak kopulują bociany. Ani nie udało mi się dobrze uwiecznić łosia. Widziałam go, ale z daleka, zdjęcie wyszło nieostre. Nie spotkałam też jeszcze wilka. A chciałabym oczywiście i wiem , iż wilki też u nas są. Że były widziane.

Ciekawe „story” z fotograficznych łowów

Z niektórymi fotografiami wiążą się interesujące „story”. Na przykład kilka lat temu w Januszkowicach sfotografowała łabędzia niemego, który miał praktycznie oskalpowaną szyję. Pani Monika zgłosiła to strażnikom miejskim, którzy próbowali go odłowić, ale bezskutecznie. Odleciał. Myślała, iż zginął, ale rok później jej kolega sfotografował go na stawie na Malinie. Pióra odrosły, ale rozpoznali go po numerach na obrączce. Przy dużym przybliżeniu udaje się je odczytać.

– Z tymi obrączkami jednak różnie bywa – zaznacza. – W lipcu 2021 roku fotografowałam kopciuszka-samiczkę, ale jak odczytałam numery na obrączce, którą miała i napisałam do stacji ornitologicznej o informacje, to okazało się, iż ptak został zaobrączkowany we Włoszech jako rudzik. To była oczywista pomyłka. Ten ptak miał miejsce lęgowe w Malni, tam przylatywał rok w rok. Ale w tym roku nie przyleciał. Coś musiało mu się stać albo zmienił kierunek lotów. Choć zwykle ptaki na lęgi wracają na swoje tereny…

Lisek nie wygląda wcale na chytruska.

Pani Monika ma też swoje ulubione zdjęcia i te, z których jest dumna szczególnie, iż „udało się” uchwycić. Na przykład bociana z otwartym dziobem nad kawką („czas na kawkę”). Albo srokosza z myszą w dziobie, która jest większa od niego. Ma też w swojej kolekcji orła cesarskiego (który najprawdopodobniej był przelotem w kopalni odkrywkowej Górażdże), tchórza, czy też turkawkę, sowę błotną i dwa razy spotkała gadożery w okolicy Choruli – a z tego gatunku w Polsce podobno występuje tylko pięć par.

Zwierzęta do wybicia

Zdjęcia i opisy wypraw bohaterki naszego artykułu (także relacje ze sprzątania śmieci z lasu) zobaczyć można na jej blogu, który prowadzi od 2012 roku. To przyropol.blogspot.com. Ma też kanał na YouTube pod swoim imieniem i nazwiskiem, który ma ponad 1,5 tys subskrybentów. Tam trafiają filmy z założonych przez nią fotopułapek.

Dla większości ludzi właśnie takie filmy to jedyna okazja, aby zobaczyć zupełnie z bliska – jak na wyciągnięcie ręki – sarny, dziki czy lisy w ich naturalnym środowisku. Jak nie niepokojone przez nikogo chodzą, karmią młode, pożywiają się lub brykają.

Sprzeczka byków w stadzie jeleni.

Film z końca maja br. pani Monika opatrzyła tytułem „3 euforii i smutki”. Jest radośnie, bo locha dzika ma warchlaki, a mały koziołek dokazuje, jakby bawił się w corridę z krzakami, ale serce się ściska, bo lisica kuśtyka ze złamana łapą, a sarna ma biegunkę i pewnie obie czeka śmierć: „na takie nagrania przykro się patrzy – pisze autorka pod filmem i dodaje – a młodych saren czy jeleni nie widać(…) podobno w tym sezonie znowu pozostało większy odstrzał saren, czyli wychodzi na to, iż nie ma zostać nic”.

Monika Pastrykiewicz podkreśla, iż generalnie nie jest przeciwko odstrzałom zwierząt: równowaga jest potrzebna w naturze. Tyle, iż tej równowagi właśnie nie ma. Bo odstrzałów jest za dużo.

– Od kilku lat to jest wielkie szczęście spotkać sarnę czy jelenia w lesie, już prędzej można zobaczyć je martwe, potrącone przy drodze – zauważa gorzko.

– Pobudowali nowe drogi, obwodnice i duże ilości tam giną pod kołami. Najwięcej ginie od odstrzałów. Dlatego, iż ich limity są od lat zawyżane i nic nie można zrobić w tej sprawie. choćby myśliwi – jak z nimi rozmawiam – przyznają, iż tak jest, ale strzelać muszą. Bo jak nie zrobią normy, to ten rewir dadzą innemu kołu. Niedługo nie będą mieli do czego strzelać. Sami tak mówią. Ale oficjalnie nikt tego tematu nie rusza. A Lasom Państwowym to odpowiada, bo nie mają szkód w uprawach leśnych. Matematyka jest prosta: w zeszłym roku na terenie gminy Gogolin oba działające tu koła myśliwskie miały odstrzelić 250 saren. A według ich obliczeń było ich 300 i z założenia każda sarna będzie miała młodego, więc według ustalających plan odstrzału można tyle odstrzelić…

Bardzo trudno jest zrobić zdjęcie
aktu miłosnego saren.

– Planu oczywiście nie wykonano, bo nie było tyle saren – dodaje. – Ale w tym roku mają odstrzelić 150. Tyle, iż choćby myśliwi wiedzą, iż tylu nie ma. No, bo sarna ma zwykle po jednym młodym i one też często giną: przez lisy, psy, kosiarki, choroby…

Problem z odstrzałami

Tyle na temat saren. A inne gatunki? W opinii pani Moniki – która w lesie jest codziennie – populacja jeleni jest na średnim poziomie. A dziki? Tu odstrzały liczone są w setkach. Zająca spotkać, to jak trafić w totka, choć był czas, iż nie było z tym problemu. Do jenotów można strzelać, choćby gdy mają młode, bo uznaje się je za gatunek inwazyjny. Ostatnie lata przyniosły też zatrważający spadek liczebności ptactwa i owadów. Tu wpływ ma na to wycinka lasów, która trwa w tej chwili przez cały rok (a kiedyś wycinano tylko zimą).

Modliszka: czekając na męża…

– Ubywa siedlisk – to raz. Ptaki zakładają gniazda, a drzewa idą pod topór – to dwa – wyjaśnia pani Monika. – Nikt teraz nie patrzy na to. W mojej ocenie, spadek liczebności ptaków jest o 60 procent. To widać choćby po moich karmnikach. 15 lat temu mogłam fotografować z czatowni na własnym podwórku, a dziś spotkać ptaka to rzadkość. Oprócz wycinek swój udział mają tu też koty, które się bardzo namnożyły, są też choroby i niektórych gatunków praktycznie już nie ma. To jest temat trudny i drażliwy jak zachować równowagę w przyrodzie.

Jak podkreśla, jeżeli polityka państwa dotycząca populacji leśnych zwierząt odpowiednio gwałtownie nie zostanie zmieniona i nie zostanie wdrożony rozsądny plan przywrócenia równowagi ich liczebności, może się okazać, iż nasi potomkowie wiele gatunków będą oglądać już tylko w ogrodach zoologicznych i na zdjęciach.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.

Idź do oryginalnego materiału