Awantura o konie na szlaku do Morskiego Oka. „Nie powiem tego pod nazwiskiem”

news.5v.pl 1 tydzień temu
  • Szlak do Morskiego Oka od parkingu na Palenicy Białczańskiej liczy 10 km w jedną stronę. Początkowe 8 km turyści mogą pokonać siedząc na wozie konnym
  • Taka przejażdżka kosztuje 90 zł, jeżeli jedziemy w górę i 50 zł na trasie w dół. Jednorazowo woźnica zabierze na pokład wozu 12 osób dorosłych oraz kilkoro dzieci
  • Zdaniem obrońców praw zwierząt taka liczba osób to łącznie za duży ciężar dla pary koni, która jest zaprzęgnięta do wozu. Animalsi przypominają, iż trasa do Morskiego Oka jest momentami bardzo stroma i to tam zwierzęta męczą się najbardziej
  • Od 2009 r. doszło do wielu wypadków i incydentów z udziałem koni na tym szlaku. Po każdym z nich od nowa rusza dyskusja na temat ciężkiego losu zwierząt
  • Tatrzański Park Narodowy przez lata wymógł na góralach odchudzenie wozów czy zmniejszenie liczby pasażerów. Przez ponad 10 lat park testował też wóz z napędem hybrydowym, który miał wspomagać pracę koni na wzniesieniach
  • Z tego projektu nic nie wyszło. Wypadki koni na szlaku dalej mają miejsce. W tej sytuacji zdaniem wielu osób pora na naprawdę radykalne kroki
  • Więcej podobnych tekstów znajdziesz na głównej stronie Onetu

W piątek 3 maja na trasie do Morskiego Oka upada koń. Zwierzę jest jednym z tych, które pracuje tu przy przewozie turystów. W tym dniu wespół z innym koniem zostało zaprzęgnięte przez swojego właściciela do wozu i wykonało kurs w górę. Po odpoczynku wóz ruszył w drogę powrotną. Właśnie wtedy doszło do wypadku.

Jak widzimy na filmie, który trafił do sieci, jeden z koni podczas trasy wywrócił się i upadł na asfalt. Obrońcy zwierząt sugerują, iż stało się tak ze zmęczenia. Jego właściciel tłumaczy wypadek inaczej. Koń miał nagle czegoś się wystraszyć, a przez to potknąć. Dalej widzimy moment, gdy zwierze wstaje. By było to możliwe, woźnica luzuje mu uprzęż, dzięki której koń przypięty jest do wozu. Koń ma dzięki temu swobodę ruchu, ale dalej leży. By wstał, właściciel uderza go w kufę (część głowy). Zwierzę faktycznie zrywa się wówczas na nogi.

Ten moment znów jest dwojako odbierany. Dla części widzów góral brutalnym ciosem cuci omdlałego konia. Dla innych daje mu impuls, by wstawał. Zdaniem części osób zajmujących się hodowlą koni, niektóre z tych zwierząt mają taki zwyczaj, iż po tym, jak upadną, to dosyć długo leżą nieruchomo w obawie, iż podczas wstawania stanie im się coś gorszego niż podczas upadku.

Konie pracują ponad swoje siły?

Filmik gwałtownie trafił do mediów i Fundacji Viva!, która od lat walczy o prawa koni z trasy do Morskiego Oka. gwałtownie nagranie wywołało lawinę dyskusji. Pokazywały je media. To kolejny przypadek, gdy temat dobrostanu koni pracujących w Tatrach wraca niczym bumerang.

— Ten wypadek niestety po raz kolejny potwierdził to, o czym my głośno mówimy od lat — tłumaczy w rozmowie z Onetem Anna Plaszczyk, działaczka Vivy! — Konie pracujące w Tatrach cierpią, bo to wyzwanie ponad ich siły. Mamy ekspertyzy opracowane przez wielu niezależnych od siebie naukowców, z których jasno wynika, iż wciągnięcie wozu pełnego turystów na tak stromą trasę, jak ta do Morskiego Oka, jest ponad siły dwójki koni. Dlatego zwierzęta te średnio pracują tam nie dłużej jak 36 miesięcy. Po tym okresie są tak wyniszczone, iż właściciel je sprzedaje i kupuje nowe. A stare konie najczęściej trafiają… do rzeźni. Nikt inny ich już nie chce.

Jak mówi Anna Plaszczyk, ostatni wypadek niemal na pewno miał miejsce, bo koń padł ze zmęczenia. Obrończyni praw zwierząt nie wierzy, iż rumak się potknął. — Koń ma silny odruch uciekania w każdej stresującej go sytuacji. Gdyby więc upadł i był przytomny, to by wstał natychmiast i próbował uciekać. Tu ten koń osłabł i jest brutalnie uderzony, by otrzeźwiał. Ludzi bulwersuje to na równi z samym upadkiem. Nic dziwnego, ale to zdarzenie także pokazuje jak fiakrzy, czyli osoby pracujące na tym szlaku, podchodzą do swoich zwierząt — dodaje.

Jej słowom zaprzeczają jednak sami fiakrowie.

— Koń się potknął i przewrócił. Natura niektórego konia jest taka, iż jak się przewróci, to leży nieruchomo i nie wstaje. Został wprzęgnięty i dzięki lekkiemu bodźcowi pobudzony i wstał od razu — Władysław Nowobilski, prezes Stowarzyszenia Przewoźników do Morskiego Oka. — Na miejscu były służby parku, był też lekarz weterynarii, który zbadał konia i uznał, iż jest on zdolny do pracy. Wyniki badań będą udostępnione na terenie TPN, a my dementujemy, jakoby to miało być skutkiem pogody, weekendu majowego i nadmiernej liczby turystów. Upadek nie miał nic wspólnego z przemęczeniem koni. Wypadki w każdym transporcie się zdarzają, więc u koni też będą się zdarzać.

Minister wysyła kontrole. TPN odpowiada: zapraszamy

Jeśli chodzi o sam wypadek z piątku 3 maja to śledztwo, które ma wyjaśnić, jak do niego doszło, rozpoczęła już zakopiańska komenda policji. — Analizie poddawany jest film dostępny w mediach, ustalani są świadkowie oraz tożsamość woźnicy. Czynności prowadzone są pod kątem zaistnienia przestępstwa z art. 35 Ustawy o Ochronie Zwierząt — informują mundurowi. — Przepis ten mówi o tym, iż kto znęca się nad zwierzęciem, podlega karze więzienia do 3 lat.

Dużo szersza ma być kontrola, jaką na Podhale wysyłają urzędnicy Ministerstwa Klimatu i Środowiska oraz Ministerstwa Rolnictwa. Oba resorty chcą ustalić, czy konie pracujące na trasie nie cierpią, a jeżeli tak, to jak ten fakt zmienić. Na razie nikt nie mówi o likwidacji przewozów.

— mówił w poniedziałek rano w rozmowie z Programem Pierwszym Polskiego Radia minister rolnictwa Czesław Siekierski z PSL-u.

— Cieszymy się z deklaracji Ministerstwa Klimatu i Środowiska, które chce zainicjować rozmowy w sprawie transportu. Sytuacja ta jest dobrym pretekstem, żeby poznać fakty i merytorycznie porozmawiać o przyszłości — mówi w rozmowie z Onetem Szymon Ziobrowski, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego. To na jego terenie leży trasa do Morskiego Oka i to park wydaje wozakom licencje na przewóz osób. — Sprawa jest złożona, ponieważ zaangażowanych jest tu wielu interesariuszy (starostwo powiatowe, do którego należy droga, wójt gminy Bukowina, fiakrzy zrzeszeni w Stowarzyszeniu Przewoźników do Morskiego Oka, Związek Podhalan, Ministerstwo Rolnictwa, służby weterynaryjne — red.), w związku z tym kolejna rozmowa w większym gronie jest niezbędna i jesteśmy na nią otwarci — dodaje dyrektor TPN.

Piątkowy incydent z udziałem konia — zgodnie z regulaminem — został zgłoszony przez fiakra do leśniczego. Ten ostatni konia widział, stwierdził lekkie otarcie i zalecił wizytę u weterynarza. Wyniki badania zostały przez Stowarzyszenie Przewoźników opublikowane w mediach.

— Dziękujemy turystom za wrażliwość i zwracanie uwagi na wszelkie ewentualne nieprawidłowości. Zapewniamy, iż każde zgłoszenie weryfikujemy i podejmujemy działania w granicach naszych kompetencji, tak jak i w tej konkretnej sytuacji — kończy Szymon Ziobrowski.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Górale są nieczułymi sk*********i?

— Pytanie, co da kolejna debata nad problemem? Nie tylko moim zdaniem: dosłownie nic — mówi Stanisław, zakopiański taksówkarz. — O wypadkach koni na trasie do Morskiego Oka mówi się od lat. Debaty dały to, iż zmieniono sporo w samym regulaminie przewozów. Koniom miało być lżej i prawdopodobnie tak faktycznie jest, ale mimo to dalej się przewracają. Skutek tego jest taki, iż dalej idzie w Polskę hyr (po góralsku opinia), że: górale męczą konie i ogólnie są, przepraszam za słownictwo, nieczułymi sk*********i.

Podobnych głosów jest więcej. Jak przypominają, mieszkańcy Podhala pierwsza duża debata na temat tego, czy konie pracujące w Tatrach nie są obciążone ponad siły, miała miejsce blisko 15 lat temu. W lipcu 2009 r. na szlaku doszło do dramatycznej sytuacji, bo koń ciągnący wóz z turystami przewrócił się ze zmęczenia i zmarł chwilę później na oczach turystów. Później podobna sytuacja miała miejsce jeszcze raz. Zdarzenia, gdy konie po wywrotce wstawały i po kilku dniach odpoczynku wracały do pracy na szlaku, media odnotowały w ostatnich 15 latach ok. 20-25 razy.

W wielu przypadkach po takich zdarzeniach również interweniowali ważni politycy. We wspomnianym 2009 r. po śmierci konia sprawą zajęła się choćby kancelaria ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W efekcie tamtych i kolejnych wydarzeń TPN mocno zmienił regulamin przewozów.

Oto niektóre z wprowadzonych zmian:

  • Zmniejszono maksymalną liczbę ludzi na wozie. Kiedyś mogło jechać nim choćby 20 osób, później liczbę tą zmniejszono do 14, a dziś maksymalna liczba pasażerów to 12 osób dorosłych plus ewentualnie kilkoro dzieci
  • Wszystkie konie pracujące na trasie, są dziś regularnie badane przez weterynarzy. Ma to miejsce dwa razy w roku. Koniom badany jest m.in. puls zaraz po wjechaniu na trasę i po kilkunastu minutach odpoczynku. jeżeli koń nie spełni przyjętych norm, bo np. zbyt długo dochodzi do siebie po wysiłku, musi być wycofany z trasy
  • Każda para koni może według obecnych przepisów wykonać tylko jeden kurs w górę i jeden kurs w dół w ciągu dnia. Później zwierzęta te muszą wrócić do stajni i kolejny raz będą zabrane przez właściciela na trasę dopiero po kilku dniach.
  • Konie mają zapewnioną wodę i miejsce do odpoczynku (na dole trasy)
  • Koń, wyjeżdżając na trasę, przechodzi przez specjalną bramkę z czujnikami odczytującymi jego dane z chipa. Dzięki temu TPN wie, iż na szlak wyjechał koń, który przeszedł badania
  • System bramek i chipów pozwala też sprawdzić, jak długo dany wóz jechał w górę i dół trasy. jeżeli czas jazdy jest zbyt krótki, to dla pracowników parku jest to znak, iż woźnica (kierowany np. chęcią dodatkowego zysku) poganiał zwierzęta, by móc szybciej wrócić na dół i wykonać danego dnia dodatkowe kursy
  • Gdy wydarzy się wypadek, do konia zawsze musi być wezwany pracownik TPN. Dzięki temu park wie, co dokładnie stało się ze zwierzęciem i odkryje, kiedy fiakrzy będą chcieli na przykład ukryć zgon konia
Tomasz Mateusiak / Onet

Badanie koni na trasie do Morskiego Oka. Lipiec 2015 r. Serca u zwierzęcia nasłuchuje lekarz weterynarii Marek Tischner

Tatrzański Park Narodowy przez 10 lat lansował też program wprowadzenia na trasę wozów o napędzie… hybrydowym. Taki wóz, którego prototyp opracowano za pieniądze parku, miał być ciągnięty przez konie, ale na najbardziej stromych odcinkach trasy ich pracę miał wspomagać dołączany silnik elektryczny.

Koncepcja ostatecznie upadła kilka miesięcy temu. Problemami nie do rozwiązania przez obecną technikę był fakt, iż silnik elektryczny, by być wydajny, musiał mieć podłączone mocne baterie. A ich ciężar mocno zwiększał wagę całego wozu. To powodowało, iż o ile konie zaprzęgnięte do „hybrydy” idąc w górę faktycznie miały łatwiej, to już schodząc w dół męczyły się, bo trudno im było zwalniać na stromych odcinkach ciężki wóz z turystami i ważącymi sporo akumulatorami.

TPN

Wóz hybrydowy, który był testowany na trasie do Morskiego Oka

Czas wrócić do dyskusji o meleksach?

— W tej sytuacji więcej „prochu się już nie wymyśli”. Po latach debat tak naprawdę już wiemy, iż zostały tylko trzy rozwiązania patowej sytuacji na trasie. Żadne ministerialne komisje nie wymyślą nic innego — mówi jeden z urzędników zakopiańskiego starostwa, który jest mocno zaangażowany w temat. — Pierwszy pomysł to całkowita likwidacja jakiejkolwiek formy transportu na tym szlaku. Niech wszyscy, którzy chcą zobaczyć Morskie Oko, idą. Problem w tym, iż to „odetnie” to miejsce dla wielu ludzi. Szczególnie niepełnosprawnych, starszych czy schorowanych. Dziś Morskie Oko to dla nich jedyne miejsce w Tatrach gdzie mogą się dostać. Właśnie ze względu na wozy.

Jak mówi mężczyzna, właśnie z tego powodu wymyślono przed laty drugą koncepcję. Tą jest zamienienie wozów konnych na elektryczne meleksy (o pojazdach spalinowych w górach nie może być mowy z uwagi na przyrodę — red.). Meleksy na trasie testowano już w 2014 r. i sprawdziły się znakomicie choćby przy ówczesnej technice. Tymczasem motoryzacja elektryczna przez ten czas mocno posunęła się do przodu.

— Problem w tym, iż tu wchodzimy na kolizyjny kurs z… czynnikiem ludzkim i tradycją — mówi rozmówca Onetu. — w tej chwili z przewozów na trasie żyje około 60 podhalańskich rodzin. Fiakrzy utrzymują w tym celu ponad 300 koni. Jak zakażemy im możliwości zarobkowania, to ci ludzie konie sprzedadzą i zwierzęta tak kojarzone z górami w dużej mierze znikną z naszego krajobrazu. Trudno będzie znaleźć konia, choćby po to, by pojechał w orszaku weselnym. To dziś robią „po godzinach” często właśnie zwierzęta z Morskiego Oka — wyjaśnia.

Dlatego od lat pojawiają się głosy, iż najlepszym rozwiązaniem będzie pewien kompromis. Zgodnie z nim, wozacy i konie na trasie mogą zostać, ale zamiast ciągnąć ciężkie kilkunastoosobowe wozy (zwane fasiągami), powinny być przypinane do 5-osobowych dorożek. Wyciągnięcie w górę takiej liczby osób dla pary koni na pewno nie będzie wysiłkiem ponad siły.

Tomasz Mateusiak / Onet

Sierpień 2014. Na trasie do Morskiego Oka testowane są melexy

— Oczywiście wówczas ceny za taki przejazd mocno by wzrosły — mówi urzędnik. — Dlatego równolegle powinny też na trasie jeździć meleksy zabierające na pokład choćby dziewięciu pasażerów. Wówczas turyści sami by sobie wybierali, czym chcą jechać. Jak w przysłowiu: i wilk byłby syty i owca cała. To tak naprawdę jedyne rozwiązanie. Co ważne, przystałyby na niego także organizacje prozwierzęce.

Turyści: wsiadamy na wóz, bo nie każdy ma siły iść pod górę 10 km w jedną stronę

Na to, iż takie rozwiązanie byłoby najlepsze, wskazują też sami turyści, z którymi Onet rozmawiał na szlaku zarówno w poniedziałek 6 maja, jak i w zeszły czwartek (2 maja).

— Jadę dziś do góry wozem, bo nie dam rady przejść tyle kilometrów na piechotę — mówi Anna Piekarczyk, 70-letnia turystka z Radomia. — Dla mnie wyzwaniem będą już te dwa kilometry, jakie dzielą ten punkt, gdzie wozy kończą swój kurs z samym stawem. Uważam, iż to dobrze, iż są tu te zaprzęgi. One są właśnie dla takich ludzi jak ja. Nie uważam, by konie tu cierpiały. Konie od tysięcy lat muszą pracować dla ludzi. Tak to już jest. jeżeli tylko zwierzęta są zadbane i nakarmione, to żadna krzywda im się nie dzieje — dodaje kobieta.

Jeszcze inny powód na przejażdżkę konnym zaprzęgiem ma Dawid, turysta z Gdańska.

— Jestem mieszczuchem. Moje dzieci i żona też — wyjaśnia. — Synowie, choć mają już 10 i 8 lat nigdy nie mieli okazji przejechać się wozem konnym. Ta przejażdżka, choć nie jest tania, sama w sobie jest więc sporą atrakcją. Dlatego w górę trasy weszliśmy, a w dół zjechaliśmy tym wozem. Co prawda ludzie, jakich mijaliśmy, czasem krzyczeli do nas, iż jesteśmy „pasibrzuchy” i powinniśmy „ruszyć d**y sami”, ale się tym nie przejmuję. Każdy ma swoje sumienie, a mojego ta przejażdżka nie obciąża.

Na szlaku do Morskiego Oka spotkaliśmy jednak także osoby, które uważają, iż w tym miejscu powinna być większa transportowa alternatywa.

— Morskie Oko zdobyłam wraz z synem i siostrzeńcem 2 maja — mówi Anna, turystka z Białegostoku. — Moje dzieciaki kondycji nie mają. Już do góry weszły z trudem i na trasie pojawiły się łzy. Dlatego idąc w dół, rozważałam wykupienie przejażdżki wozem. Ostatecznie nie zdecydowaliśmy się na to z powodu moralnego oraz olbrzymiej kolejki, w której przyszłoby nam stać. Myślę, iż gdyby tu były meleksy, to bym się jednak zdecydowała na zjazd. W przypadku braku sił na powrót to byłaby fajna alternatywa. W końcu trasa tam i z powrotem to aż 20 km.

Jak dodaje, sama idąc nad Morskie Oko zauważyła jednak, iż turyści w sprawie koni dzielą się niemal na dwie równe połowy. Dla jednej z nich taka forma transportu to męczenie zwierząt i coś nagannego. Wiele osób na trasie głośno wyrażało to, co sądzi na ten temat, krzycząc do wozaków.

Druga część ludzi nie widzi w skorzystaniu z siły końskich mięśni niczego złego. — Gdyby tak nie było, to zarówno na dole, jak i górze trasy nie tworzyłyby się gigantyczne kolejki. Myślę, iż Morskie Oko właśnie dlatego jest takie oblegane, iż można tu dojechać — dodaje pani Anna.

— Nie powiem tego pod nazwiskiem, bo nie wszyscy z nas mają podobne zdanie, ale ja to już bym chyba naprawdę chciał, by park zmusił nas do zmiany fasiągów na dorożki — mówi w rozmowie z Onetem jeden z pracujących na szlaku do Morskiego Oka wozaków. — Dalej by człowiek zarobił, ale może wówczas ludzie by z nas „zeszli”. Moje konie nigdy nie miały wypadku, ale praktycznie nie ma dnia, bym na szlaku od pieszych nie usłyszał, iż jestem c*** czy jeszcze gorsze rzeczy. Naprawdę czasem czujemy, iż ludzie nas nienawidzą. Trzeba z tym skończyć.

Idź do oryginalnego materiału