W dzieciństwie, jak wiele innych dzieci, bardzo chciałam psa. Po prostu marzyłam o czworonogowym przyjacielu. Niestety, rodzice nie pozwalali mi go mieć, a ja, ironicznie, byłam uczulona na psy. Pewnego dnia, kiedy wracałam ze szkoły do domu, na mnie rzucił się pies z podwórka i mnie ugryzł. Od tamtej pory zaczęłam się ich bardzo bać i już nie chciałam mieć takiego zwierzaka.
Wstąpiłam na uniwersytet i tam poznałam bardzo dobrego, inteligentnego i niezwykle życzliwego chłopaka. Z czasem zostaliśmy parą i po roku Piotr zaproponował, żebym się z nim wprowadziła. Nie miałam nic przeciwko, wręcz przeciwnie, byłam za. Wszystko było dobrze, aż do pewnego momentu… Brat Piotra, Jarosław, był starszy od mojego ukochanego o trzy lata, zginął w wypadku samochodowym. Pozostał bez właściciela duży owczarek niemiecki o imieniu Zeus. Zmarły bardzo kochał tego psa, więc Piotr postanowił przywieźć go do nas. Chociaż rodzice Piotra mieszkają na wsi i mogliby się dobrze za Zeusa zatroszczyć, oni stanowczo odmawiają.
Próbowałam przekonać Piotra, żeby oddał Zeusa do schroniska lub innej kochającej rodziny, ale on stanowczo się sprzeciwia. Mówi, iż czuje się zobowiązany do zabrania psa. A fakt, iż jestem uczulona na psy, Piotr nazywa „drobnostką”. Proponuje mi, żebym teraz żyła na tabletki, żeby nie czuć objawów alergii (które, nawiasem mówiąc, bywają bardzo silne). Piotr po prostu jest przekonany, iż na pewno polubię Zeusa i zapomnę o swoich lękach.
Ale wiem, iż to nigdy się nie stanie, dlatego nie przestaję próbować przekonać ukochanego, żeby oddał psa do schroniska. W końcu, podczas kolejnej kłótni, dostałam ultimatum — albo przyjmuję Zeusa, albo rozstajemy się z Piotrem…
Piotr nie chce iść na kompromisy, a ja siedzę i zastanawiam się, co mam zrobić…