*Dziennik, 15 sierpnia*
Przecież wy koper od pietruszki odróżniacie tylko po metkach w sklepie! A jagody widzieliście chyba tylko w kompocie! Zrzędziła urażona sąsiadka.
Walentyna i Wiesław przyjechały na działkę. Kupili ją jesienią, a teraz postanowili wszystko doprowadzić do porządku. Dom był piękny, ale z ogrodem i resztą spraw roboty było co niemiara.
Stary sad wymagał odnowienia. Nową saunę już zamówili, za tydzień przywiozą i zamontują, trzeba tylko wybrać miejsce. Przy okazji postawią wiatę obok sauny na pranie, drewutnię i altankę. Dzieci obiecały przyjechać i pomóc.
Dobrze tu, cicho, można mieszkać cały rok. Jesteśmy przecież już na emeryturze.
Sprawdziłem piwnicę, trzeba tylko drzwi wymienić.
A ja obejrzałam tylną werandę. Pamiętasz, iż mówiliśmy o altance? Nie ma sensu. Na werandzie jest duży okrągły stół i stylowe krzesła.
Wystarczy je odnowić, posłużą jeszcze sto lat. I widok stąd na sad. Będziemy pić herbatę i podziwiać. Tylko drzwi trzeba zmienić mam wrażenie, iż ktoś tu był zimą albo niedawno.
Najpierw drzwi. Zrobimy wszystko na tyłach. I z ulicy nie widać, i ładnie. A przed domem będzie trawnik i kwiaty.
Kwiaty już są, byliny wschodzą, tylko trzeba zrozumieć, gdzie co rośnie. Może coś przesadzimy, ale na to lato zostawimy jak jest.
Za tydzień przywieźli saunę, przyjechali dzieci. Zaczęło się urządzanie działki. Sąsiadka przyszła się przywitać, jej o wnuki ciągle kręciły się przy domu.
Macie wnuki?
Mamy, będą przyjeżdżać.
A po co wam taki wysoki płot? My ze sąsiadami zawsze bez ogrodzeń się obywali.
Bez ogrodzenia? A co tu wcześniej było? Właśnie go zdemontowaliśmy. Płot był, tylko się zawalił. Wam było wszystko jedno, a nam zależy na porządku. I spokojnie, nie zabraliśmy wam ani centymetra. Płot stoi dokładnie na granicy.
A furtki nie będzie? Tu zawsze był przejście.
Mówicie o przejściu między naszymi działkami? Nie, takiego nie będzie. Wejście tylko od ulicy.
A jak dzieci będą biegać, wasze, nasze? Patrzę, iż i jabłonie wycięliście, a dzieci tak je lubiły.
Nie wycięliśmy, tylko przycięliśmy i posadziliśmy nowe. A wasze niech się wspinają po waszych drzewach.
Wszystko u was nowe. A po co te krzewy wzdłuż naszego płotu?
Dla urody!
Sąsiadka odeszła, ale wracała z nowymi pytaniami. Jej wnuki biegały po działce Walentyny i Wiesława, aż nie zamontowali nowej bramy.
Urządziliście się tu porządnie znów powiedziała. Zimą tu będziecie?
Zobaczymy.
A czemu bramę zamknęliście? Przed domem zawsze dzieci grały w piłkę, wygodnie, równo. Na ulicy samochody, a tu bezpiecznie.
U mnie wszystko zajęte grządkami, nie jak u was. Przecież wy koper od pietruszki odróżniacie tylko po metkach! A jagody to chyba tylko w kompocie widzieliście. Trzeba było się zaprzyjaźnić.
Bramę zamknęliśmy przed obcymi i żeby wasze wnuki tu nie gospodarzyły. Dwa dni temu wypuścili nasze kury, żadnej nie znaleźliśmy.
Macie kury? To znaczy, iż zostajecie?
Już tu jesteśmy.
Pod koniec sierpnia obchodzili urodziny Wiesława. Przyjechali dzieci i wnuki. Cała rodzina zebrała się na werandzie. Mężczyźni grillowali, kobiety robiły sałatki.
A oto i my. Przyszliśmy po sąsiedzku, jak to się mówi. Zawsze tak robiliśmy, bez zaproszenia. W końcu sąsiedzi. Dzieci już od rana wiedzą.
Widać, iż świętujecie. Posiedzimy. I dzieciom razem weselej. A i my się lepiej poznamy.
Nie zapraszaliśmy was. To rodzinne spotkanie. Wzajemne relacje są sąsiedzkie, nie rodzinne.
Może kiedyś się to zmieni. Dzieci podrosną, może i spokrewnimy się odpowiedziała wesoło sąsiadka.
Nieważne, co mówili, ona wszystko przekręcała i nie odchodziła. Jej wnuki już łaziły wszędzie. Potrząsały jabłoniami, właziły na dach sauny dobrze, iż nie spadły. Potem zainteresowały się kamieniami ułożonymi wokół budynków. Jeden zaczął rzucać nimi w basen, zanim ktoś zauważył. Woda trysnęła, gdy dzieci z krzykiem odbiegły.
Co za problem. Już prawie jesień, basen będzie trzeba schować stwierdziła sąsiadka. Niech się dzieciaki bawią.
Czas do domu!
A my jeszcze nie usiedliśmy, dzieci głodne. Biegały, apetyt dopadł. No, wszyscy do stołu!
Święto było zepsute. Ale przed nimi było kolejne. Za tydzień znów przyjechali dzieci tym razem na rocznicę ślubu Walentyny i Wiesława. Trzydzieści pięć lat razem.
Ktoś od razu zamknął bramę. Jak się potem okazało, był to ich siedmioletni wnuk.
Słychać było pukanie. Cała rodzina udawała, iż nic się nie dzieje. Pachniało kiełbaskami i świeżością. Zrobiło się chłodniej.
Kiedy was spodziewać w mieście?
Jeszcze nie wiemy. Przed nami jesień, pomieszkamy, a potem zobaczymy. Trzeba jeszcze jabłka zebrać. Urodzaj tego roku wspaniały. Podoba nam się tu, choć nie licząc sąsiadki ale ona nam nie przeszkadza. Nauczyliśmy się ją ignorować.
Wszyscy się roześmiali.
Goście wyjechali, a Walentyna i Wiesław zostali. Przed nimi jesień, potem zima Spróbują. A jeżeli nie wyjdzie, zawsze mogą wrócić do miejskiego mieszkania.
A sąsiadka wyjechała. Okazało się, iż czas do szkoły, córka nie daje rady, a babcia będzie pomagać. Wiesław i Walentyna tylko westchnęli z ulgą. Boże, cóż to za sąsiedzi…