przyszła wiosna. Chyba.
Szlumbergery, jak nadmieniłam, udają teraz kaktusy wielkanocne.
Grzywacze wysiadują
Raniuszki się budują.
Przyjrzyjcie się uważnie - ten oto raniuszek nie dość, iż w dziobie taszczy piórko wielkości całego raniuszka, to jeszcze mniejsze piórka ściska w łapkach... Nie wiem, skąd on te piórka dorwał, może zaatakował poduszkę?
Znowu wykopałam jeża z kompostu i modlę się, żeby nie ucierpiał z powodu oberwania szpadlem.
Przełożyłam go delikatnie na drugi kompost, a on po chwili pokazał nosek
i zaczął myszko... ee... jeżować :) po okolicy.
Po czym ułożył się na wierzchu kompostu i zasnął.
Okryłam go dokładnie liśćmi i takim tam kompostowym materiałem, ale po chwili wysunął ryjek i obserwował mnie tyleż pilnie, co spokojnie.
A potem zagrzebał się w liściach i mam nadzieję śpi sobie teraz spokojnie i zdrowo.
Tymczasem po niebie z wielkim wrzaskiem i skrzypieniem :) przeleciał klucz żurawi
a na ziemi wśród wrzośców buczała pierwsza pani trzmielowa, więcej: jej królewska mość.
i, qrcze, najchętniej bym siedziała w tym ogrodzie całą wieczność. I jak spotkam kiedyś Adama i Ewkę, to im powiem, co myślę na temat wygnania z ogrodu Eden. No.
Tymczasem nie nadążam za życiem i zdążyłam ostatnio spieee*** chyba wszystko, co tylko było można. Gdyby doba miała z 50 godzin, może bym dała radę, 48 na pewno by mi nie starczyło. Jak ten Post w ogóle mógł się tak gwałtownie skończyć, przecież choćby się dobrze nie zaczął? :P Teraz mam na głowie święta, zakupy, gotowanie, pieczenie, zorganizowanie i przeżycie tego drobnego rodzinnego armagedonu - i oczywiście wszystko robię źle. Kupiłam białą kiełbasę, którą mama, na przykład, skwitowała jakimś niewybrednym ukraińskim określeniem, raczej go nie zacytuję lepiej. Bo... za duża jest. Taka mało wyrafinowana, niewielkopańskoszlachecka. No.
Z innych dokonań - wczoraj rozwaliłam do końca elektrykę w szwankującym od lat oświetleniu piekarnika w kuchence, a zrobiłam go tak skutecznie, iż wywaliłam korki :P i raczyłam to zauważyć dopiero idąc spać, po kilku dobrych godzinach... Wiesz, ja mogę u Nas w domu kwiatki sadzić i czasem posprzątać, ale Zmiłuj Się, od elektryki to Ty Jesteś, ok? :P Włączyłam bezpiecznik, a dziś, próbując jakoś przynajmniej zabezpieczyć to ustrojstwo, żeby nie zaiskrzyło czasem (kuchenka gazowa jest), sama nieopatrznie podłączyłam się pod prąd. Korki tym razem nie wyleciały. :P
U mamy tymczasem rozchrzaniły się (wielkanocnie) zawiasy w szafce na buty w przedpokoju i szafka nie daje się zamknąć. choćby nie usiłuję tego naprawiać, o nie. jeżeli nie znajdzie się żaden okoliczny chłop z wkrętarką, to wręczę śrubokręt któremuś z panów przybyłych na wielkanocne śniadanie :P i będzie się musiał pobawić.
Czeka mnie jeszcze jutro-pojutrze rekolekcyjna spowiedź (wybieram najlepszą cząstkę z rekolekcji :P) i najchętniej wyspowiadałabym się z faktu, iż walnęłam szpadlem jeża i zepsułam kuchenkę, a i jeszcze rzeżuchę zasuszyłam. :P Jakoś te trzy rzeczy najbardziej mi ruszają sumienie. O psuciu kuchenek jednak nic nie ma w dekalogu... o jeżach i rzeżusze może by na upartego chociaż w jakiej encyklice co znalazł, ale o kuchenkach nic.
Czeka mnie też wypad za Wisłę na cmentarz, na dwa cmentarze się nie uda :(, a pogodę zapowiadają opłakaną. I nie wiem, jak ani kiedy. I w ogóle - jak zwykle - wolałabym jednak prawosławne święta obchodzić.
20 marca - 884
21 - 885.